sobota, 16 września 2017

Nie wszystko Carpenter, co się świeci, czyli "Alpha Polaris"

(źródło)
Nie mogę powiedzieć, żebym jakoś nadzwyczajnie zasadzała się na przygodówkę „Alpha Polaris” fińskiego studia Turmoil Games. Po prostu na Muve trwała jakaś końcowoletnia przecena i akurat kupowałam Borderlands 2: GOTY, no to tak przejrzałam jeszcze, co można tanio złapać. Alpha Polaris kosztowało grosze, no to uznałam, że czemu by nie.
Wiecie, to się zapowiadało naprawdę fajnie: koło podbiegunowe, odizolowana stacja badawcza, dziwne zabijające coś. Trochę jakby ktoś zrobił przygodówkę point & click z The Thing Carpentera. A przynajmniej z Obcy vs Predator (wiem, że te crossovery nie wytrzymują porównania z pierwszym Obcym czy z pierwszym Predatorem, niemniej akurat pierwszy AVP mi się podobał – właśnie ze względu na klimat). Toteż kiedy udało się dopaść tę grę niemal za bezcen, niezmiernie zacieszałam.

Ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, gra ma niewiele wspólnego z wymienionymi wyżej tytułami – i nie chodzi mi tu o historię, a właśnie o ten klimat, którego łaknęłam: głównie, ma się rozumieć, liczyłam na poczucie izolacji i bezradności w obliczu nieznanej grozy. Wiecie, to się samo nasuwa, szczególnie kiedy w opisach gra jest przedstawiana jako horror psychologiczny.
Tymczasem Alpha Polaris nie jest ani horrorem, ani psychologicznym.
Jeśli chodzi o wyczekiwaną straszność, to jest bardzo, bardzo źle. To znaczy mocno stara się coś zwojować muzyka Mikko Raudanjoka – i nie powiem, soundtrack jest naprawdę fajny. Miejscami nawet daje radę wprowadzić przyjemny nastrój grozy – niestety, w większości przypadków fajną ścieżkę dźwiękową zabija cała reszta gry i nici z efektu.
Przede wszystkim, mam tu duże wątpliwości co do stylówy. Bo o ile tła są w porządku (zadka nie urywają, ale są po prostu poprawne), o tyle postaci są… cóż. Mocno słabe. Trochę kreskówkowe, trochę po prostu banalne – skutecznie odwodziły mnie od ewentualnego zaangażowania w rozgrywkę. Sytuacji nie poprawiał fakt, że te nieruchome portrety postaci zasłaniały mi cały ekran podczas dialogów. Właściwie nie było to do niczego potrzebne, bo spokojnie wystarczyłby tekst u dołu ekranu. Tym bardziej, że czasem okropnie mnie rozpraszały dziwaczne pozy, w jakich zilustrowano naszych bohaterów. Na przykład Nova momentami naprawdę robiła dziwne wrażenie ze względu na kuriozalnie wykręcone ręce. Próbowałam tak się ustawić i udawać, że to swobodna poza do rozmowy, ale serio – to nie działa. Nie w przypadku zdrowego człowieka.
Nie do końca pasował mi też fakt, że gracz ma do czynienia w gruncie rzeczy z dzieciakami i brak w tym trochę większego zróżnicowania – pewnym wyjątkiem był Al, no ale jeden Al wiosny nie czyni. W dodatku, mimo bardzo dużego zróżnicowania etnicznego postaci, w ogóle nie było słychać, że w stacji pracuje Irlandczyk, Norweg czy Inuitka. Akcenty zostały potraktowane po macoszemu i wszyscy mówią zbliżonym… no cóż, amerykańskim.
To wszystko sprawiło, że czułam się, jakbym śledziła losy ekipy w stylu Scooby Doo, a nie poważnej, międzynarodowej załogi arktycznej stacji badawczej. A, co za tym idzie, nieszczególnie mi towarzyszył nastrój grozy.

Inną sprawą jest fabuła – i tu przechodzę do wątpliwości, czy ta historia w ogóle może być rozpatrywana jako cokolwiek psychologicznego.
No bo okej, okej: mamy bohaterów, których dręczą koszmary. W sumie na tyle mało wiemy o tych postaciach, że i koszmary są trochę od czapy, no bo nie mamy żadnych dobitnych przesłanek, że oto jesteśmy świadkami jakichś głęboko zakorzenionych lęków, które znajdują ujście w snach, czy cokolwiek w tym stylu. Ot, naszym robaczkom śni się krew, mordowanie i takie tam. Yay…
A ostatecznie potencjalną psychologię w tej opowieści pogrąża rozwiązanie całej intrygi. Nie chcę zanadto spoilować, ale to zrobię.

(źródło)
[SPOILER ALERT]

Bo gra, niestety, rozwiązuje fabułę dość jednoznacznie i głupawo. Nie ma miejsca na problematykę fobii czy szaleństwa, nie ma też żadnej furtki dla tych, którzy chcieliby wątpić i doszukiwać się wieloznaczności zakończenia. Nie. Po prostu – tadam! – wielkim złym był przywołany demon. Taki chodzący szkielet, z czachą jakiegoś zwierzaka, świecącymi ślepiami i tak dalej. Zero subtelności.
W gruncie rzeczy nasuwa mi się trochę porównanie z Adwokatem diabła: z jednej strony mamy fajną opowieść o popadaniu w jakiś obłęd, o rozpadaniu się międzyludzkich więzi i o braku limitów – z drugiej jednak, przy tym wszystkim ktoś chlasnął metkę „TO DIABEŁ” i tyle nam zostało z psychologii. I ja wiem, że Adwokat diabła wielu się nadzwyczaj podoba. Może więc i Alpha Polaris oceniam niesprawiedliwie i w istocie mógłby się spodobać. Mnie jednak to rozwiązanie intrygi mocno rozczarowało.

[KONIEC SPOILERA]

To nie jest bardzo zła gra. Zagadki są mocno zróżnicowane i wszystkie trzymają przyzwoity poziom, scenerie są przyjemne, muzyka naprawdę zacna. To dobra przygodówka point & click. Tyle tylko, że zupełnie nie sprawdza się jako ten obiecany horror psychologiczny. No i ma nędznych, nijakich bohaterów, których losem w żaden sposób nie mogłam się przejąć. Nie mogłam do tego stopnia, że kiedy nie potrafiłam sobie poradzić z jedną zagadką i zajrzałam do solucji na Youtube, solucja znudziła mnie na tyle, że nie dałam rady obejrzeć jej dość dokładnie, by znaleźć w niej rozwiązanie zagadki. I koniec końców rozwiązałam ją sama.


Alpha Polaris ma dużo problemów. Jakby nie mogła się zdecydować, czy chce być opowieścią z dreszczykiem, czy jednak młodzieżową historią miłosną. Gdybym kupiła to za pełną cenę, byłabym zawiedziona. Ale jeśli znajdziecie kiedyś jeszcze w promocji -80% czy coś w ten deseń, można śmiało brać. To wciąż kilka godzin zagadek w arktycznym klimacie z fajną muzyką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...