(źródło) |
Nie mogę
powiedzieć, żebym jakoś nadzwyczajnie zasadzała się na przygodówkę „Alpha Polaris” fińskiego studia Turmoil
Games. Po prostu na Muve trwała jakaś końcowoletnia przecena i akurat kupowałam
Borderlands 2: GOTY, no to tak przejrzałam jeszcze, co można tanio złapać.
Alpha Polaris kosztowało grosze, no to uznałam, że czemu by nie.
Wiecie, to się
zapowiadało naprawdę fajnie: koło podbiegunowe, odizolowana stacja badawcza,
dziwne zabijające coś. Trochę jakby ktoś zrobił przygodówkę point & click z
The Thing Carpentera. A przynajmniej
z Obcy vs Predator (wiem, że te crossovery
nie wytrzymują porównania z pierwszym Obcym
czy z pierwszym Predatorem, niemniej
akurat pierwszy AVP mi się podobał – właśnie ze względu na klimat). Toteż kiedy
udało się dopaść tę grę niemal za bezcen, niezmiernie zacieszałam.
Ku mojemu ogromnemu
rozczarowaniu, gra ma niewiele wspólnego z wymienionymi wyżej tytułami – i nie
chodzi mi tu o historię, a właśnie o ten klimat, którego łaknęłam: głównie, ma
się rozumieć, liczyłam na poczucie izolacji i bezradności w obliczu nieznanej
grozy. Wiecie, to się samo nasuwa, szczególnie kiedy w opisach gra jest
przedstawiana jako horror psychologiczny.
Tymczasem Alpha
Polaris nie jest ani horrorem, ani psychologicznym.
Jeśli chodzi o
wyczekiwaną straszność, to jest bardzo, bardzo źle. To znaczy mocno stara się
coś zwojować muzyka Mikko Raudanjoka – i nie powiem, soundtrack jest naprawdę
fajny. Miejscami nawet daje radę wprowadzić przyjemny nastrój grozy – niestety,
w większości przypadków fajną ścieżkę dźwiękową zabija cała reszta gry i nici z
efektu.
Przede wszystkim,
mam tu duże wątpliwości co do stylówy. Bo o ile tła są w porządku (zadka nie
urywają, ale są po prostu poprawne), o tyle postaci są… cóż. Mocno słabe. Trochę
kreskówkowe, trochę po prostu banalne – skutecznie odwodziły mnie od ewentualnego
zaangażowania w rozgrywkę. Sytuacji nie poprawiał fakt, że te nieruchome
portrety postaci zasłaniały mi cały ekran podczas dialogów. Właściwie nie było
to do niczego potrzebne, bo spokojnie wystarczyłby tekst u dołu ekranu. Tym
bardziej, że czasem okropnie mnie rozpraszały dziwaczne pozy, w jakich zilustrowano
naszych bohaterów. Na przykład Nova momentami naprawdę robiła dziwne wrażenie
ze względu na kuriozalnie wykręcone ręce. Próbowałam tak się ustawić i udawać,
że to swobodna poza do rozmowy, ale serio – to nie działa. Nie w przypadku
zdrowego człowieka.
Nie do końca
pasował mi też fakt, że gracz ma do czynienia w gruncie rzeczy z dzieciakami i
brak w tym trochę większego zróżnicowania – pewnym wyjątkiem był Al, no ale
jeden Al wiosny nie czyni. W dodatku, mimo bardzo dużego zróżnicowania
etnicznego postaci, w ogóle nie było słychać, że w stacji pracuje Irlandczyk, Norweg
czy Inuitka. Akcenty zostały potraktowane po macoszemu i wszyscy mówią
zbliżonym… no cóż, amerykańskim.
To wszystko
sprawiło, że czułam się, jakbym śledziła losy ekipy w stylu Scooby Doo, a nie
poważnej, międzynarodowej załogi arktycznej stacji badawczej. A, co za tym
idzie, nieszczególnie mi towarzyszył nastrój grozy.
Inną sprawą jest
fabuła – i tu przechodzę do wątpliwości, czy ta historia w ogóle może być rozpatrywana
jako cokolwiek psychologicznego.
No bo okej, okej:
mamy bohaterów, których dręczą koszmary. W sumie na tyle mało wiemy o tych
postaciach, że i koszmary są trochę od czapy, no bo nie mamy żadnych dobitnych
przesłanek, że oto jesteśmy świadkami jakichś głęboko zakorzenionych lęków,
które znajdują ujście w snach, czy cokolwiek w tym stylu. Ot, naszym robaczkom
śni się krew, mordowanie i takie tam. Yay…
A ostatecznie
potencjalną psychologię w tej opowieści pogrąża rozwiązanie całej intrygi. Nie
chcę zanadto spoilować, ale to zrobię.
(źródło) |
[SPOILER ALERT]
Bo gra, niestety,
rozwiązuje fabułę dość jednoznacznie i głupawo. Nie ma miejsca na problematykę fobii
czy szaleństwa, nie ma też żadnej furtki dla tych, którzy chcieliby wątpić i
doszukiwać się wieloznaczności zakończenia. Nie. Po prostu – tadam! – wielkim złym
był przywołany demon. Taki chodzący szkielet, z czachą jakiegoś zwierzaka,
świecącymi ślepiami i tak dalej. Zero subtelności.
W gruncie rzeczy
nasuwa mi się trochę porównanie z Adwokatem
diabła: z jednej strony mamy fajną opowieść o popadaniu w jakiś obłęd, o
rozpadaniu się międzyludzkich więzi i o braku limitów – z drugiej jednak, przy
tym wszystkim ktoś chlasnął metkę „TO DIABEŁ” i tyle nam zostało z psychologii.
I ja wiem, że Adwokat diabła wielu się
nadzwyczaj podoba. Może więc i Alpha Polaris oceniam niesprawiedliwie i w
istocie mógłby się spodobać. Mnie jednak to rozwiązanie intrygi mocno
rozczarowało.
[KONIEC SPOILERA]
To nie jest bardzo
zła gra. Zagadki są mocno zróżnicowane i wszystkie trzymają przyzwoity poziom,
scenerie są przyjemne, muzyka naprawdę zacna. To dobra przygodówka point &
click. Tyle tylko, że zupełnie nie sprawdza się jako ten obiecany horror
psychologiczny. No i ma nędznych, nijakich bohaterów, których losem w żaden sposób
nie mogłam się przejąć. Nie mogłam do tego stopnia, że kiedy nie potrafiłam
sobie poradzić z jedną zagadką i zajrzałam do solucji na Youtube, solucja
znudziła mnie na tyle, że nie dałam rady obejrzeć jej dość dokładnie, by
znaleźć w niej rozwiązanie zagadki. I koniec końców rozwiązałam ją sama.
Alpha Polaris ma
dużo problemów. Jakby nie mogła się zdecydować, czy chce być opowieścią z
dreszczykiem, czy jednak młodzieżową historią miłosną. Gdybym kupiła to za
pełną cenę, byłabym zawiedziona. Ale jeśli znajdziecie kiedyś jeszcze w
promocji -80% czy coś w ten deseń, można śmiało brać. To wciąż kilka godzin
zagadek w arktycznym klimacie z fajną muzyką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz