niedziela, 30 kwietnia 2017

Długo wyczekiwany powrót na Syberię

(źródło)
W 2012 roku zdarzyło mi się poznać dwie części najlepszej przygodówki point & click ever – Syberii. To taki tytuł, po którym przez długi czas nie mogłam grać w nic innego, bo nie było Syberią i to był, prawdę mówiąc, pierwszy i najmocniejszy growy kac, jaki miałam. W świecie książek porównywalnie się czułam chyba po 2001: Odysei kosmicznej. Niebawem po przejściu gier doczytałam, że są jakieś mętne plany stworzenia trzeciej części, że ponoć ją robią od 2009, ma się tam pojawić bohaterka z serii Still Life i w ogóle. Trochę się pojarałam, oczywiście, ale trudno jarać się nieustannie przez ileś miesięcy, jeśli tak naprawdę nic konkretnego nie wiadomo, więc ostatecznie cała sprawa jakoś mi wyleciała z głowy. A potem gruchnęła wieść, że oto Benoît Sokal wrócił do Microïds. A kiedy w połowie 2013 roku sam Sokal już otwarcie w wywiadzie mówił o tym, że się dzieje, absolutnie nie mogłam pozostać obojętna. Syberia 3 miała ukazać się w 2015 roku. Przesunięto na 2016. Potem na 2017. Ale ja cały czas wierzyłam. I oto, po pięciu latach oczekiwania (które byłoby bez porównania dłuższe, gdybym tylko dopadła dwie pierwsze odsłony tego tytułu nieco wcześniej), Syberia 3 nareszcie ujrzała światło dzienne.

Nie przedłużając już: gra mnie wciągnęła i przeżuła. Przez kilka dni właściwie całą moją aktywność można sprowadzić do cyklu praca-Syberia, za wyjątkiem weekendów, kiedy była tylko Syberia. Gra ani na jotę mnie nie rozczarowała – przy czym muszę tu zaznaczyć, że ja od samego początku (to znaczy odkąd pojawiły się jakieś konkretniejsze informacje o niej, czyli od 2013 r.) podchodziłam do tematu pełna obaw i z duszą na ramieniu. Moje dwa główne lęki dotyczyły planowanej trójwymiarowości, no i fabuły. A jednak Syberia 3 wyszła obronną ręką z jednego i drugiego. Dodatkowo mamy przepiękną muzykę Inona Zura, twórcy soundtracków do dwóch poprzednich części – zresztą do mnóstwa innych tytułów, takich jak kolejne części Fallout, Dragon Age, Prince of Percia i inne. Inon Zur naprawdę umie w klimatyczną muzykę.
Oczywiście, nie wszystko jest perfekcyjnie. No i są elementy, które same w sobie nie stanowią wady, ale sprawiają, że trzecia część mimo wszystko nie angażuje emocjonalnie aż tak jak pierwsza. Spróbuję jakoś po kolei ogarnąć temat.

Historia.

Wiadomo było, że fabuła Syberii 3 nie będzie bezpośrednią kontynuacją poprzednich odsłon. Opowieść o poszukiwaniu Hansa Voralberga i jego marzeniu zobaczenia mamutów była opowieścią zamkniętą – dokręcanie dalszego ciągu zapewne by się nie sprawdziło. Historia, którą dostaliśmy w trzeciej części, jest mniej kameralna, bardzo wyraziście za to pokazuje konfrontację dwóch odmiennych kultur. Zresztą, mimo że świat gry jest fikcyjny, taka konfrontacja przecież naprawdę miała miejsce w przypadku Rosjan i inuitów. Fabuła więc jest niby zmyślona, ale jednak bardzo mocno osadzona w naszej rzeczywistości. I to jest w ogóle fajna fabuła. Jukole to sympatyczny ludek, któremu życzy się jak najlepiej.
Niemniej nie mogę tutaj nie porównać historii z poprzednimi Syberiami. Sęk w tym, że kiedy pomagaliśmy Hansowi, czuliśmy więź i zaangażowanie – gracz poznawał historię autystycznego wynalazcy stopniowo, aż ten stał się dla niego kimś ważnym. Tutaj dostajemy od razu plemię w tarapatach. Nie wiemy wiele o tych ludziach. Są mili i właściwie to wszystko. Krótki filmik na początku pokazuje, jak Jukole uratowali Kate, ale taki filmik nie zrekompensuje kilku- kilkunastu godzin budowania relacji z postacią.
Dużym plusem jest to, że mimo wszystko nie zapomniano o poprzednich wątkach. Duch Hansa Voralberga unosi się nad wieloma miejscami, a Kate Walker ścigają cienie przeszłości. Pojawi się detektyw wysłany za Kate w Syberii 2, będzie też wspomnienie oblubieńca naszej bohaterki, jej przyjaciółki i chlebodawców.
Inną sprawą jest zakończenie całej tej opowieści. Główny wątek niby został domknięty satysfakcjonująco, ale cała reszta… damn you, Microïds! Teraz siedzę i czekam na czwartą część, bo absolutnie – ABSOLUTNIE – nie zgadzam się, żeby w ten sposób na stałe rozstać się z Kate Walker. No, zresztą nie tylko z nią! Po finale gry miałam ogólnie wielką zwiechę, jak to możliwe, że już lecą napisy końcowe, skoro przecież ja tam zostałam… no, z tym wszystkim. Jak. To. Możliwe.
Czekam więc. Czekam na czwartą część i mam nadzieję, że tym razem uporają się z tym szybciej.

Świat.

Rzeczywistość Syberii jest piękna i klimatyczna. W niczym nie ustępuje temu, co mogliśmy zobaczyć w poprzednich odsłonach serii. Szczególnie trafiło do mnie Baranour, przy którym nie sposób opędzić się od skojarzenia z Prypecią – szczególnie patrząc na ten wspaniały diabelski młyn.
Tak jak w poprzednich odsłonach serii, w Syberii 3 poruszamy się po wymarłych pustkowiach, gdzie tylko tu i ówdzie znaleźć można relikty dawnej rzeczywistości. Niby ani razu nie pojawia się nazwa „Związek Radziecki”, ale i tak wiadomo, o co chodzi. To ponury świat, z którego bije tęsknota za utraconą świetnością. Przy czym wiadomo, że ta świetność była tak naprawdę jakąś fasadą, za którą kryła się pustka. Jukole chcą się wyrwać z tej rzeczywistości w ramach cyklicznej migracji strusi, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że strusie są w tym przypadku tylko wygodnym pretekstem. Bo to świat, z którego po prostu każdy chciałby się wyrwać. Świat okaleczony, samotny i zapomniany. Przetrącony.
I znów muszę porównać z pierwszą Syberią: to, co mi się tak niesamowicie podobało w tamtej grze, to stopniowe zagłębianie się w ten odizolowany, dziwny świat. Startowaliśmy w Valadilene, gdzieś w Alpach Francuskich – w innej rzeczywistości, zastygłej gdzieś w czasie i przestrzeni. Z niej gracz zstępuje coraz niżej, do coraz bardziej odizolowanych, zapadniętych we własnych wspomnieniach miejsc, aż w końcu trafi na tytułową Syberię. W trzeciej części od razu jesteśmy w tej egzotycznej, syberyjskiej rzeczywistości, bez konieczności przemierzania wielkich przestrzeni. Przy czym tak naprawdę już Syberia 2 zrezygnowała z tej powolnej przemiany, więc to nie jest nic nowego. Po prostu pamiętam, że w pierwszej części to do mnie bardzo mocno przemówiło.
Tak czy owak: lokacje są piękne i – razem z muzyką – tworzą świat, który wciąga gracza i nie pozwala o sobie zapomnieć. W niczym nie ustępuje temu, co widzieliśmy w poprzednich odsłonach serii i widać, że Benoît Sokal się tu postarał tak samo jak dawniej.
Może po prostu ten świat jest dla mnie trochę za mały – chciałabym więcej, bardziej, szerzej. Czuję niedosyt i ten niedosyt tylko podsyca moje oczekiwanie na czwartą część.

Bohaterowie.

Kate Walker jest… no cóż, jest Kate Walker. Kobietą, o której nie można zbyt wiele powiedzieć, ale jednak poczciwa z niej babeczka i miło kieruje się jej losami. Dla mnie jednak dużo ważniejsze od niej było to, że w którymś z kolei trailerze zobaczyłam Oscara. OSCAR. Najbardziej wkurwiający automat ever. I jednocześnie jeden z najcieplej przeze mnie wspominanych bohaterów gier. Wciąż nie wiem, jak oni to zrobili. Niemniej prawda jest taka, że najpierw długo się zastanawiałam, jak można zrobić Syberię 3 bez Oscara. A kiedy dowiedziałam się, że jest szansa na jego obecność, zachodziłam w głowę, jak go wrócili do żywych. I miałam nadzieję, że to nie są fałszywe obietnice.
Nie były. Oscar rzeczywiście pojawia się w Syberii 3 i jest dokładnie taki, jaki być powinien: upierdliwy i irytujący. I absolutnie przefajny.
Zresztą, wszystkie postaci w grze są na swój sposób wyraziste i fajne. Kapitan Obo, detektyw Cantin czy Katerina. Każdy ma swoją historię w tym świecie. Jest po prostu fajnie, a wątek kapitana nawet troszkę wzrusza.
Są też, ma się rozumieć, Jukole – to znaczy głównie szamanka Ayawaska i przewodnik Kurk. Gra świetnie pokazuje ich odmienność, przywiązanie do tradycji, lęk przed duchami i więź ze strusiami, przy jednoczesnej ciekawości świata. Choć przyznam, że moment, w którym Ayawaska zaczęła dość ostentacyjnie podrywać Oscara i wpychać go do swojej jurty, był ździebko niepokojący.

Technikalia.

Jak wspomniałam ogromnie obawiałam się o trójwymiar. Ten jednak okazał się wcale nie zarżnąć gry. Tła nadal były piękne, a po przestrzeni poruszało się dość łatwo. Jedyny mankament stanowiły spontaniczne przeskoki kamery, przy których nagle Kate Walker zaczynała dreptać w zupełnie inną stronę. Tak jak sugeruje sama gra, przyjemniej biega się za pomocą kontrolera – ale nie jest tak, że trzeba w ten sposób. Kilka wieczorów spędziłam z klawiaturą i myszką – i było w porządku. Kontroler jest nieco wygodniejszy, koniec końców zresztą wylądowałam ze sterowaniem hybrydowym, zasadniczo biegając z kontrolerem, od czasu do czasu jednak uśmiechając się do myszki. Generalnie różnice są niewielkie i do przełknięcia.
Teraz jednak pojawia się jeden spory problem Syberii: lip sync. O. Mój. Jeżu. To jest naprawdę dramat. Synchronizacja tekstu z ruchem ust leży i chyba już nawet nie ma siły kwiczeć, szczególnie w językach innych niż angielski (i może francuski? Nie wiem – nie próbowałam wersji francuskojęzycznej). Po angielsku jeszcze jako-tako da się to oglądać.
Ale tutaj mamy szczęście w nieszczęściu: bo wersję językową możemy sobie zmienić w absolutnie każdym momencie rozgrywki, w ciągu paru sekund. Przeskakiwałam tak między polskim, angielskim, niemieckim a rosyjskim, w zależności od humoru i miejsca, w którym aktualnie była Kate. I to jest naprawdę super.


Cóż jeszcze mogę powiedzieć? To naprawdę świetna gra. Dodatkowo: edycja kolekcjonerska jest całkowicie satysfakcjonująca, pełna dobrości, ma komiks, artbook, soundtrack i piękną figurkę Kate. I inne drobiazgi. Aż miło popatrzeć.
Syberia 3 to tytuł, który bez większego trudu wygrzebał sobie miejsce w moim sercu. Wciąga, angażuje i ciekawi, ma piękną muzykę i wspaniałe widoki. Interesujący bohaterowie współtworzą fantastyczną opowieść. Owszem, nie jest to Syberia ani Syberia 2. Myślę, że ze względu na trójwymiar, gra zestarzeje się nieco szybciej niż poprzedniczki, w których dwuwymiarowe tła są przepiękne mimo upływu piętnastu lat. Ale myślę też, że droga, którą obrało Microïds, jest zupełnie dobra i bez obaw można nią podążać. I – gdyby komuś to umknęło – czekam na czwartą część.
Zresztą.

Dopóki jest Oscar, dopóty jest nadzieja.

6 komentarzy:

  1. Nie mogę tego skomentować, bo wda mi się rdza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fraa taka dzielna! Tak poradziła sobie w obcym świecie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakim tam obcym - było mi w nim lepiej niż w tym naszym <3

      Usuń
  3. O, to ciekawe. W portalach branżowych gra zbiera mocno mieszane recenzje. Ja sam wielce w Syberię się nie wciągnąłem, ale miło mi się obserwowało grające siostry. Sam byłem raczej po stronie "The Longest Journey" w tym czasie, ale tak w ogóle to dla mnie numerem jeden jest seria Monkey Island.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gra ma swoje za uszami, ale pewnie w dużej mierze zależy od tego, jakie masz priorytety. Dla mnie to bardziej świat i historia, a sprawy techniczne są na szarym, szarym końcu. A problemy Syberii tkwią chyba głównie w kwestiach technicznych (nic nie poradzę na to, że fatalny lip sync mnie tak bardzo bawił, że nie potrafiłam się na to nawet złościć xD ).

      The Longest Journey to też zacność, ale ja jednak zostanę w drużynie Syberii. ^^ A w Monkey Island jeszcze nie grałam. Zaczęłam kiedyś, ale (HA!) to było zaraz po przejściu dwóch pierwszych Syberii i byłam jeszcze na ciężkim kacu, więc totalnie się ode mnie odbiło. Do nadrobienia. :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...