(źródło) |
W
2012 roku zdarzyło mi się poznać dwie części najlepszej przygodówki point &
click ever – Syberii. To taki tytuł,
po którym przez długi czas nie mogłam grać w nic innego, bo nie było Syberią i to był, prawdę mówiąc,
pierwszy i najmocniejszy growy kac, jaki miałam. W świecie książek
porównywalnie się czułam chyba po 2001:
Odysei kosmicznej. Niebawem po przejściu gier doczytałam, że są jakieś
mętne plany stworzenia trzeciej części, że ponoć ją robią od 2009, ma się tam
pojawić bohaterka z serii Still Life
i w ogóle. Trochę się pojarałam, oczywiście, ale trudno jarać się nieustannie
przez ileś miesięcy, jeśli tak naprawdę nic konkretnego nie wiadomo, więc
ostatecznie cała sprawa jakoś mi wyleciała z głowy. A potem gruchnęła wieść, że
oto Benoît Sokal wrócił do Microïds. A kiedy w połowie 2013 roku sam Sokal już
otwarcie w wywiadzie mówił o tym, że się dzieje, absolutnie nie mogłam pozostać
obojętna. Syberia 3 miała ukazać się
w 2015 roku. Przesunięto na 2016. Potem na 2017. Ale ja cały czas wierzyłam. I
oto, po pięciu latach oczekiwania (które byłoby bez porównania dłuższe, gdybym
tylko dopadła dwie pierwsze odsłony tego tytułu nieco wcześniej), Syberia 3 nareszcie ujrzała światło
dzienne.
Nie przedłużając
już: gra mnie wciągnęła i przeżuła. Przez kilka dni właściwie całą moją
aktywność można sprowadzić do cyklu praca-Syberia,
za wyjątkiem weekendów, kiedy była tylko Syberia.
Gra ani na jotę mnie nie rozczarowała – przy czym muszę tu zaznaczyć, że ja od
samego początku (to znaczy odkąd pojawiły się jakieś konkretniejsze informacje
o niej, czyli od 2013 r.) podchodziłam do tematu pełna obaw i z duszą na ramieniu.
Moje dwa główne lęki dotyczyły planowanej trójwymiarowości, no i fabuły. A
jednak Syberia 3 wyszła obronną ręką
z jednego i drugiego. Dodatkowo mamy przepiękną muzykę Inona Zura, twórcy
soundtracków do dwóch poprzednich części – zresztą do mnóstwa innych tytułów,
takich jak kolejne części Fallout, Dragon Age, Prince of Percia i inne. Inon Zur naprawdę umie w klimatyczną
muzykę.
Oczywiście, nie
wszystko jest perfekcyjnie. No i są elementy, które same w sobie nie stanowią
wady, ale sprawiają, że trzecia część mimo wszystko nie angażuje emocjonalnie
aż tak jak pierwsza. Spróbuję jakoś po kolei ogarnąć temat.
Historia.
Wiadomo było, że
fabuła Syberii 3 nie będzie
bezpośrednią kontynuacją poprzednich odsłon. Opowieść o poszukiwaniu Hansa
Voralberga i jego marzeniu zobaczenia mamutów była opowieścią zamkniętą –
dokręcanie dalszego ciągu zapewne by się nie sprawdziło. Historia, którą
dostaliśmy w trzeciej części, jest mniej kameralna, bardzo wyraziście za to
pokazuje konfrontację dwóch odmiennych kultur. Zresztą, mimo że świat gry jest fikcyjny,
taka konfrontacja przecież naprawdę miała miejsce w przypadku Rosjan i inuitów.
Fabuła więc jest niby zmyślona, ale jednak bardzo mocno osadzona w naszej
rzeczywistości. I to jest w ogóle fajna fabuła. Jukole to sympatyczny ludek,
któremu życzy się jak najlepiej.
Niemniej nie mogę
tutaj nie porównać historii z poprzednimi Syberiami.
Sęk w tym, że kiedy pomagaliśmy Hansowi, czuliśmy więź i zaangażowanie – gracz
poznawał historię autystycznego wynalazcy stopniowo, aż ten stał się dla niego
kimś ważnym. Tutaj dostajemy od razu plemię w tarapatach. Nie wiemy wiele o
tych ludziach. Są mili i właściwie to wszystko. Krótki filmik na początku
pokazuje, jak Jukole uratowali Kate, ale taki filmik nie zrekompensuje kilku-
kilkunastu godzin budowania relacji z postacią.
Dużym plusem jest
to, że mimo wszystko nie zapomniano o poprzednich wątkach. Duch Hansa
Voralberga unosi się nad wieloma miejscami, a Kate Walker ścigają cienie
przeszłości. Pojawi się detektyw wysłany za Kate w Syberii 2, będzie też wspomnienie oblubieńca naszej bohaterki, jej
przyjaciółki i chlebodawców.
Inną sprawą jest
zakończenie całej tej opowieści. Główny wątek niby został domknięty
satysfakcjonująco, ale cała reszta… damn you, Microïds! Teraz siedzę i czekam
na czwartą część, bo absolutnie – ABSOLUTNIE – nie zgadzam się, żeby w ten
sposób na stałe rozstać się z Kate Walker. No, zresztą nie tylko z nią! Po
finale gry miałam ogólnie wielką zwiechę, jak to możliwe, że już lecą napisy
końcowe, skoro przecież ja tam zostałam… no, z tym wszystkim. Jak. To. Możliwe.
Czekam więc. Czekam
na czwartą część i mam nadzieję, że tym razem uporają się z tym szybciej.
Świat.
Rzeczywistość Syberii jest piękna i klimatyczna. W
niczym nie ustępuje temu, co mogliśmy zobaczyć w poprzednich odsłonach serii. Szczególnie
trafiło do mnie Baranour, przy którym nie sposób opędzić się od skojarzenia z
Prypecią – szczególnie patrząc na ten wspaniały diabelski młyn.
Tak jak w
poprzednich odsłonach serii, w Syberii 3
poruszamy się po wymarłych pustkowiach, gdzie tylko tu i ówdzie znaleźć można
relikty dawnej rzeczywistości. Niby ani razu nie pojawia się nazwa „Związek
Radziecki”, ale i tak wiadomo, o co chodzi. To ponury świat, z którego bije
tęsknota za utraconą świetnością. Przy czym wiadomo, że ta świetność była tak
naprawdę jakąś fasadą, za którą kryła się pustka. Jukole chcą się wyrwać z tej
rzeczywistości w ramach cyklicznej migracji strusi, a ja nie mogłam pozbyć się
wrażenia, że strusie są w tym przypadku tylko wygodnym pretekstem. Bo to świat,
z którego po prostu każdy chciałby się wyrwać. Świat okaleczony, samotny i zapomniany.
Przetrącony.
I znów muszę
porównać z pierwszą Syberią: to, co
mi się tak niesamowicie podobało w tamtej grze, to stopniowe zagłębianie się w
ten odizolowany, dziwny świat. Startowaliśmy w Valadilene, gdzieś w Alpach Francuskich
– w innej rzeczywistości, zastygłej gdzieś w czasie i przestrzeni. Z niej gracz
zstępuje coraz niżej, do coraz bardziej odizolowanych, zapadniętych we własnych
wspomnieniach miejsc, aż w końcu trafi na tytułową Syberię. W trzeciej części
od razu jesteśmy w tej egzotycznej, syberyjskiej rzeczywistości, bez
konieczności przemierzania wielkich przestrzeni. Przy czym tak naprawdę już Syberia 2 zrezygnowała z tej powolnej
przemiany, więc to nie jest nic nowego. Po prostu pamiętam, że w pierwszej
części to do mnie bardzo mocno przemówiło.
Tak czy owak:
lokacje są piękne i – razem z muzyką – tworzą świat, który wciąga gracza i nie
pozwala o sobie zapomnieć. W niczym nie ustępuje temu, co widzieliśmy w
poprzednich odsłonach serii i widać, że Benoît Sokal się tu postarał tak samo
jak dawniej.
Może po prostu ten
świat jest dla mnie trochę za mały – chciałabym więcej, bardziej, szerzej.
Czuję niedosyt i ten niedosyt tylko podsyca moje oczekiwanie na czwartą część.
Bohaterowie.
Kate Walker jest…
no cóż, jest Kate Walker. Kobietą, o której nie można zbyt wiele powiedzieć,
ale jednak poczciwa z niej babeczka i miło kieruje się jej losami. Dla mnie
jednak dużo ważniejsze od niej było to, że w którymś z kolei trailerze
zobaczyłam Oscara. OSCAR. Najbardziej wkurwiający automat ever. I jednocześnie
jeden z najcieplej przeze mnie wspominanych bohaterów gier. Wciąż nie wiem, jak
oni to zrobili. Niemniej prawda jest taka, że najpierw długo się zastanawiałam,
jak można zrobić Syberię 3 bez
Oscara. A kiedy dowiedziałam się, że jest szansa na jego obecność, zachodziłam w
głowę, jak go wrócili do żywych. I miałam nadzieję, że to nie są fałszywe
obietnice.
Nie były. Oscar
rzeczywiście pojawia się w Syberii 3
i jest dokładnie taki, jaki być powinien: upierdliwy i irytujący. I absolutnie
przefajny.
Zresztą, wszystkie
postaci w grze są na swój sposób wyraziste i fajne. Kapitan Obo, detektyw
Cantin czy Katerina. Każdy ma swoją historię w tym świecie. Jest po prostu
fajnie, a wątek kapitana nawet troszkę wzrusza.
Są też, ma się
rozumieć, Jukole – to znaczy głównie szamanka Ayawaska i przewodnik Kurk. Gra
świetnie pokazuje ich odmienność, przywiązanie do tradycji, lęk przed duchami i
więź ze strusiami, przy jednoczesnej ciekawości świata. Choć przyznam, że moment,
w którym Ayawaska zaczęła dość ostentacyjnie podrywać Oscara i wpychać go do
swojej jurty, był ździebko niepokojący.
Technikalia.
Jak wspomniałam
ogromnie obawiałam się o trójwymiar. Ten jednak okazał się wcale nie zarżnąć gry.
Tła nadal były piękne, a po przestrzeni poruszało się dość łatwo. Jedyny
mankament stanowiły spontaniczne przeskoki kamery, przy których nagle Kate
Walker zaczynała dreptać w zupełnie inną stronę. Tak jak sugeruje sama gra,
przyjemniej biega się za pomocą kontrolera – ale nie jest tak, że trzeba w ten
sposób. Kilka wieczorów spędziłam z klawiaturą i myszką – i było w porządku.
Kontroler jest nieco wygodniejszy, koniec końców zresztą wylądowałam ze
sterowaniem hybrydowym, zasadniczo biegając z kontrolerem, od czasu do czasu
jednak uśmiechając się do myszki. Generalnie różnice są niewielkie i do
przełknięcia.
Teraz jednak
pojawia się jeden spory problem Syberii:
lip sync. O. Mój. Jeżu. To jest naprawdę dramat. Synchronizacja tekstu z ruchem
ust leży i chyba już nawet nie ma siły kwiczeć, szczególnie w językach innych
niż angielski (i może francuski? Nie wiem – nie próbowałam wersji francuskojęzycznej).
Po angielsku jeszcze jako-tako da się to oglądać.
Ale tutaj mamy
szczęście w nieszczęściu: bo wersję językową możemy sobie zmienić w absolutnie
każdym momencie rozgrywki, w ciągu paru sekund. Przeskakiwałam tak między polskim,
angielskim, niemieckim a rosyjskim, w zależności od humoru i miejsca, w którym
aktualnie była Kate. I to jest naprawdę super.
Cóż jeszcze mogę
powiedzieć? To naprawdę świetna gra. Dodatkowo: edycja kolekcjonerska jest
całkowicie satysfakcjonująca, pełna dobrości, ma komiks, artbook, soundtrack i
piękną figurkę Kate. I inne drobiazgi. Aż miło popatrzeć.
Syberia 3
to tytuł, który bez większego trudu wygrzebał sobie miejsce w moim sercu.
Wciąga, angażuje i ciekawi, ma piękną muzykę i wspaniałe widoki. Interesujący
bohaterowie współtworzą fantastyczną opowieść. Owszem, nie jest to Syberia ani Syberia 2. Myślę, że ze względu na trójwymiar, gra zestarzeje się nieco
szybciej niż poprzedniczki, w których dwuwymiarowe tła są przepiękne mimo
upływu piętnastu lat. Ale myślę też, że droga, którą obrało Microïds, jest
zupełnie dobra i bez obaw można nią podążać. I – gdyby komuś to umknęło –
czekam na czwartą część.
Zresztą.
Dopóki jest Oscar,
dopóty jest nadzieja.
Nie mogę tego skomentować, bo wda mi się rdza.
OdpowiedzUsuńNie ma potrzeby tam iść!
UsuńFraa taka dzielna! Tak poradziła sobie w obcym świecie!
OdpowiedzUsuńJakim tam obcym - było mi w nim lepiej niż w tym naszym <3
UsuńO, to ciekawe. W portalach branżowych gra zbiera mocno mieszane recenzje. Ja sam wielce w Syberię się nie wciągnąłem, ale miło mi się obserwowało grające siostry. Sam byłem raczej po stronie "The Longest Journey" w tym czasie, ale tak w ogóle to dla mnie numerem jeden jest seria Monkey Island.
OdpowiedzUsuńGra ma swoje za uszami, ale pewnie w dużej mierze zależy od tego, jakie masz priorytety. Dla mnie to bardziej świat i historia, a sprawy techniczne są na szarym, szarym końcu. A problemy Syberii tkwią chyba głównie w kwestiach technicznych (nic nie poradzę na to, że fatalny lip sync mnie tak bardzo bawił, że nie potrafiłam się na to nawet złościć xD ).
UsuńThe Longest Journey to też zacność, ale ja jednak zostanę w drużynie Syberii. ^^ A w Monkey Island jeszcze nie grałam. Zaczęłam kiedyś, ale (HA!) to było zaraz po przejściu dwóch pierwszych Syberii i byłam jeszcze na ciężkim kacu, więc totalnie się ode mnie odbiło. Do nadrobienia. :)