sobota, 10 października 2015

Fryy spacer do "Dzielnicy obiecanej"

Autor: Paweł Majka
Tytuł: Dzielnica obiecana
Miejsce i rok wydania: Kraków 2014
Wydawca: Insignis

Być może pominęłam ten detal, kiedy pisałam o Metrze 2033, ale sięgnęłam po tamtą książkę tak naprawdę dlatego, że byłam zdania, iż należy zaprzyjaźnić się z oryginałem, nim weźmie się za czytanie czegokolwiek z szeroko pojętego Uniwersum Metra. Na przykład Dzielnicy obiecanej. Skoro odhaczyłam Głuchowskiego, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku mogłam zagłębić się w pierwszą polską powieść spod szyldu UM. Co też uczyniłam z niekłamaną przyjemnością.
Myślę, że nie będę krążyć wokół tematu i zacznę najprościej jak się da:
Dzielnica obiecana jest o niebo lepsza od Metra 2033.
Przede wszystkim – ma ciekawą fabułę. W gruncie rzeczy można by w ogóle powiedzieć: ma fabułę. Bądźmy szczerzy, Metro… to przewodnik po moskiewskim metrze. Jakieś tło fabularne niby jest, ale równie dobrze można twierdzić, że fabułę ma Doom: jasne, coś z bazą w kosmosach, z inwazją… ale i tak chodzi tylko o to, żeby strzelać do potworów. I – w moim odbiorze – w Metrze… chodziło o przewleczenie czytelnika od stacji do stacji. Paweł Majka dostarcza czytelnikowi konkretne historie ludzi, których losy się ze sobą splatają i angażują emocjonalnie tegoż czytelnika. Dzieją się ciekawe rzeczy – są sojusze i konflikty, podróż, wojna i mnóstwo innych, a wszystko przyobleczone w historię Marcina i Ewy, którzy są zmuszeni znaleźć sobie w Krakowie nowe schronienie.
I tu wchodzi kolejna przewaga Dzielnicy obiecanej nad Metrem 2033: bohaterowie. Nie to, że są lepsi – znów starczyłoby powiedzieć, że w ogóle są. U Głuchowskiego mieliśmy samobieżną kamerę Artema i gadające pstryczki, które trzeba wcisnąć, żeby otworzyła się Artemowi furtka na kolejną stację. W Dzielnicy… są to przekonujące, pełnokrwiste postacie, o których można coś powiedzieć, których przeszłość na wpływ na teraźniejszość, którzy odczuwają emocje i zarażają nimi czytelnika. Zresztą, niespecjalnie mnie to zaskoczyło – po Pokoju światów i Niebiańskich pastwiskach wiem już, że autor umie w bohaterów i ma tendencje do tworzenia takich, których będę lubiła. Oczywiście, to sprawia, że wspomnianego autora nienawidzę za każdym razem, gdy którąś z postaci uśmierca, no ale to takie tam moje czytelnicze prawo.
Nie powiem, jeśli chodzi o Marcina i Ewę, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Dość nudne dzieciaki, niezbyt ogarnięte i niezbyt mające coś do zaoferowania – okazało się jednak, że to tylko pierwsze wrażenie, bo oboje dojrzewają, choć każde na inny sposób. Inaczej miałam z Wesołym – tego polubiłam od pierwszego pojawienia się jego ksywki. Nie mogłam też być obojętna na Siedlara, Ninel czy panią major Ulicką. Nawet bohaterowie epizodyczni, jak Dzieżba, w ten czy inny sposób zostają w pamięci.

Dodatkową zaletą Dzielnicy obiecanej jest rozprawienie się z bzdurami z Metra 2033 – mam tu na myśli przede wszystkim kwestię broni palnej. Książka dość logicznie i przekonująco wyjaśnia czytelnikowi, dlaczego są lepsze, bardziej sensowne rozwiązania, niż karabiny w postapokaliptycznym, biednym świecie.
W ogóle mam wrażenie, że rzeczywistość wykreowana w Dzielnicy obiecanej jest po prostu bardziej dopracowana. Chociażby frakcje: jest ich mniej, ale każda z nich rzetelniej zaprezentowana, podczas gdy w Metrze… miałam wrażenie, jakbym oglądała etykietkę: jedna-dwie podstawowe cechy i hajda, lecimy dalej, bo jeszcze pierdyliard stacji zostało do pokazania. A że, jakby nie patrzeć, w skład każdej społeczności wchodzą jednostki i warto by się im przyjrzeć? Ee tam, a kogo to interesuje? METRO, BICZYZ!
Jako element dopracowania świata zaliczam również nazewnictwo: ot, choćby odejście od tego wyświechtanego chyba we wszystkich postapokaliptycznych settingach słowa „stalker”. Autor zastąpił je czymś własnym, unikalnym.
Jednocześnie czuć, że to UM – szarzy ewidentnie przywodzą na myśl czarnych, wspomina się o bliżej nieokreślonej Pożodze, jest skażenie, izolujące się, niewielkie społeczności, sami stalkerzy jako idea także są, tylko inaczej się nazywają. No i jest pokazanie miasta w postapokaliptycznym 2033 roku – a Kraków po zagładzie to miejsce tyleż niebezpieczne co fascynujące.

No i moment, w którym chciałam niemal płakać z radości: „strużka” napisane przez „u”! Da się! Jak dawno już nie widziałam tego słowa w takim zapisie!



Mężczyzna wyskoczył z kryjówki prosto przed jednego z psich zwiadowców. Kopnął zaskoczone zwierzę i rzucił się do ucieczki. Dwa pozostałe natychmiast pognały za nim. Utrzymywały bezpieczny dystans. Ten zaatakowany podniósł się z ziemi, zadarł niewielki trójkątny łeb o białym pysku i czarnych, sympatycznie klapniętych uszach i zawył – długo, przejmująco, prawie smutno, z jakąś tęsknotą, która dotknęła i mężczyznę.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...