Ostatni wypad był do Kujawsko-Pomorskiego. Tym razem ośmieliliśmy
się nieco bardziej – i na cel obraliśmy Lubuskie. To znaczy
trochę dorabiam ideologię, bo tak naprawdę po prostu Ulv
zaproponował Lubuskie, więc hej: w sumie czemu nie? No i poszłam
rezerwować noclegi.
W pierwszej chwili byłam nieco skonsternowana, bo przyznam, że
Lubuskie kojarzyło mi się dokładnie z niczym. Zazwyczaj nawet nie
pamiętam, że mamy takie województwo. Po szybkim zerknięciu na
mapę ogarnęłam, że Zielona Góra. Zielona Góra kojarzy mi się z
Bachanaliami Fantastycznymi i z Fantazjami Zielonogórskimi. Na
pierwszym nigdy nie byłam, ale drugie stały się przyczynkiem do
znajomości z Siem i teraz mogę się chwalić, że piłam z pisarką.
No w każdym razie naprawdę, poza winem – zero skojarzeń.
Średnio gruntowny risercz pokazał jednak, że nie ma tragedii i
damy radę. Poniżej więc parę refleksji na temat: pies urlopuje w
Lubuskiem.
Knajpa „Sorba” w Skwierzynie
jest totalnie doskonałym miejscem (oczywiście, w swojej kategorii
cenowej – ja tu nie mówię o jakichś pięciogwiazdkowych
hotelach). Wprawdzie okna absolutnie nic nie wyciszają, ale – choć
budynek stoi tuż przy szosie – pod wieczór ruch samochodowy robi
się prawie żaden, więc nie należy się obawiać hałasów z
zewnątrz. Personel jest za
to super miły, a jedzenie przepyszne. Po drugiej stronie szosy jest
mnogość lasów do spacerowania, a niemal centralnie naprzeciwko
znajduje się niezwykle urokliwy kirkut (Wikipedia mówi mi, że
jeden z największych w województwie lubuskim), gdzie wszystko jest
porośnięte bluszczem (zresztą, to województwo w ogóle ma jakieś
agresywne bluszcze, w życiu nie widziałam tak rozrośniętych
pnączy).
W drugą stronę: niekoniecznie
polecam Gościniec Słoneczny w Drzonkowie (peryferia Zielonej Góry
chyba…?). To znaczy sam gościniec jest zupełnie spoko, w dodatku również położony nieopodal lasu, ale Jeżu
kolczasty! Różnica poziomów między brodzikiem pod prysznicem a
podłogą to jest zbrodnia w biały dzień. Tam powinno się dorobić
jakieś schodki czy coś, a na pewno ostrzeżenie. Siniaki po
pierwszym niemal wykopyrtnięciu się dopiero zaczynają zmieniać
kolory.
Jak się okazało, poza winem
Lubuskie ma jeszcze sporo miast i miasteczek z barokową zabudową, a
więc wszelkiego rodzaju rynki, ratusze czy pałace. Oczywiście, z
psem do żadnych wnętrz raczej się nie wejdzie, ale jeden czy dwa
takie ładne ryneczki warto zobaczyć. Na przykład bardzo fajne
wrażenie robi Bytom Odrzański. Nie wiem wprawdzie, dlaczego na
tamtejszym rynku stoi pomnik pijanego Kota w Butach, ale otaczające
go kamienice są ładne. Siedemnastowieczny ratusz był akurat w
renowacji, więc całego nie zobaczyliśmy. Ale z mojego punktu
widzenia dużo atrakcyjniejsze okazało się Zatonie. W Zatoniu
znajduje się pałac księżnej Doroty de Talleyrand-Périgord
– jak się okazało – wpływowej polityczki, filantropki,
oficjalnie
córki hrabiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego Piotra Birona, acz
nieoficjalnie – polskiego dyplomaty, Aleksandra Batowskiego, z
którym miała romans żona Piotra, Dorota von Medem. Księżna miała
pałace w Żaganiu i w Zatoniu, tylko że o ile ten w Żaganiu jest w
pełni odrestaurowany i mieści się tam Żagański Pałac Kultury, o
tyle ten w Zatoniu jest trwałą ruiną. Otacza ją fantastyczny i
bardzo rozległy park, gdzie można do woli spacerować z psem. W
samej ruinie zaś umieszczono tablice opisujące rozkład
pomieszczeń, więc chodząc tam, można wizualizować sobie, jak
pałac mógł mniej-więcej wyglądać. Bardzo fajna sprawa. A obok
jest genialna kawiarnia, gdzie można i wypić przepyszną kawusię,
i ją kupić, żeby móc parzyć ją sobie także w domu. Co zresztą
uczyniliśmy. I wiecie co? W domu również smakuje doskonale.
W
kategorii „barokowe różne takie” Nie
mogę nie zwrócić uwagi na Nową Sól. Po pierwsze dlatego, że
hej, założył ją gdańszczanin. Ale po drugie – w Nowej Soli
mieszczą się osiemnastowieczne magazyny solne – pozostałości po
czasach, kiedy w mieście działała warzelnia soli. Magazyny te są
jedynymi tego typu zabytkami na skalę kraju. Nie ma w Polsce drugich
takich magazynów solnych.
Z tym żubrem wiąże się smutna historia: tuptał radośnie po puszczach otaczających Drezdenko, aż któregoś dnia - wpadł pod samochód. Podejrzewam, że po samochodzie nie było czego wieszać na ścianie. |
Na
wspomnienie zasługuje jeszcze Twierdza Drezdenko – to znaczy ona w
większości nie istnieje, ale za zwiedzenie jej można zdobyć
odznakę krajoznawczą, więc zawsze cieszy. Zgodnie z wytycznymi
PTTK, trzeba tylko udokumentować swoją obecność przy czterech
obiektach: późnobarokowym pałacu (obecnie gimnazjum),
spichlerzu/dawnym
arsenale
(obecnie siedziba Muzeum Puszczy Drawskiej i Noteckiej – można je
przy tej okazji zwiedzić, ale do odznaki to chyba nie jest
potrzebne;
w kontekście psiecków uprzedzam, że muzeum jest dwupiętrowe i ma
strome schodki), wałach ziemnych (kawałek murku za muzeum) i bramie
„Holm”. Wszystko jest praktycznie w jednym miejscu. Procedura
zdobywania odznaki została dokładniej opisana na stronie Oddziału Wojskowego PTTK w Chełmie.
Ruiny pałacu księżnej Doroty |
W
tej kategorii muszę umieścić największe rozczarowanie całego
wyjazdu, czyli Lubuskie Muzeum Wojskowe w Drzonowie (nie mylić z
Drzonkowem). Muzeum ma część wystawy w budynku i dużą ekspozycję
na zewnątrz, gdzie tupta się po trawie i ogląda czołgi za
łańcuchem. I naprawdę pierwszy raz spotkałam się z tym, że na
taką zewnętrzną część nie można wejść z psem. Przyznam, że
jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe, bo akurat ten punkt
wycieczki traktowałam jako „pewniaka”. Zwłaszcza że na stronie
internetowej nie ma żadnego czytelnego regulaminu z informacją, że
jest taki zakaz. Dopiero przy furtce człowiek się dowiaduje, że
lol nope. Jeśli dobrze pojmuję, ktoś w tym muzeum uznał, że
sprzęt, który projektowano do przetrwania wojny, z jakiegoś powodu
nie wytrzyma, jeśli dwa metry od niego przejdzie pies. Okej. Brawo
wy.
jeden z magazynów na terenie kombinatu |
tak zwany hotelowiec - tak naprawdę to nie był żaden hotelowiec, chyba jeden z budynków produkcyjnych |
i widok z piętra. Ale nie róbcie tego, naprawdę. |
a na parterze był głównie gruz. Dużo, dużo gruzu |
Trzecia
kategoria rzeczy do zwiedzenia w Lubuskiem to „średniowiecze i
okolice”. I nie będę nawet się krygować: OMG, JAKIE STARE
MIASTO W KOSTRZYNIE NA ODRĄ JEST FANTASTYCZNE. To jest coś zupełnie
innego niż się spodziewałam. Jak przeczytałam, że w Kostrzynie
jest do zwiedzenia Stare Miasto, to raczej miałam przed oczami
starówki w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. Czy gdziekolwiek tak
naprawdę – no wiecie, takie generic starówki z ratuszem czy
inszym zamkiem. Ale Stare Miasto w Kostrzynie jest fenomenalne.
Winnica Łukasz |
Mamy
też w Lubuskiem na przykład bardzo przyjemny zamek w Międzyrzeczu
(to ten sam Międzyrzecz, od którego jest wspomniany wcześniej
Międzyrzecki Rejon Umocniony) – to znaczy konkretnie tam jest
Muzeum Ziemi Międzyrzeckiej (i tam jest kasa), a zamek jest tuż
obok. O dziwo, pani nawet pozwoliła wejść do części muzealnej z
psem (ale, żeby nie było, totalnie nie miałabym pretensji, gdyby
nie pozwoliła – liczyłam w sumie tylko na zamek. Nigdy nie pcham
się z psem do muzeów w pomieszczeniach, choć wychodzę z
założenia, że nie szkodzi zapytać, c’nie?) i po obejrzeniu
tamtej ekspozycji weszliśmy sobie na teren ruin. Nie są może
jakieś imponująco wielkie, ale i tak fajne (znaczy, jeśli ktoś
lubi łazić po ruinach zamków). I mieli kota. Tak
tylko uprzedzam, skoro myśl przewodnia tego cyklu to „pies na
urlopie”.
wina z Winnicy Łukasz! |
Cóż
jeszcze? No winnica, oczywiście! Winnic jest do wyboru całe
mnóstwo, choć w większości przypadków na zwiedzanie i/lub
degustację trzeba się umawiać. My nie byliśmy zainteresowani
degustowaniem, chcieliśmy w sumie tylko kupić lokalne wino, a
napatoczyła się gdzieś po drodze Winnica Łukasz. Okazało się,
że to bodaj jedyna, którą można zwiedzać bez wczesnego
anonsowania się (anonsować się trzeba tylko na degustację). A
jest co zwiedzać! Bo mamy niezwykle malowniczą posiadłość z małą
winnicą na pagórku, za to pełną wszystkiego innego:
reprezentacyjnych alejek, altanek, fontann, sztucznych wodospadów,
oczek wodnych, kucyków i kóz, no i jest główna winnica. A tam to
już tylko ciągnąca się długimi rzędami winorośl, no i daniele.
Nie mam pojęcia, co tam robiły te daniele. I znów w kontekście
psieckowym: jak się jest na terenie winnicy, co jakiś czas słychać
bardzo donośny huk. Wydaje
mi się, że chodzi o odstraszanie ptaków, ale trzeba pamiętać, że
taki dźwięk całkiem nieźle odstrasza również psy. Jeśli chodzi
o całą resztę, to jest to dość spokojna i relaksacyjna
wycieczka.
Gruz. Znaczy no, ruiny wieży Bismarcka |
Mamy
jeszcze na przykład skansen w Ochli. Pies może sobie połazić
między chałupami, a jak ktoś nie za bardzo się opatrzył z takimi
skansenami, to może być rzeczywiście ciekawe – acz ja przyznam,
że w moim rankingu skansenów (dobra, on nie jest wcale aż tak
długi, żeby nie było) ten w Ochli jest raczej bliżej końca niż
początku.
No
a
największą (dosłownie i w przenośni) perełkę zostawiłam na
koniec: Jezus w Świebodzinie! Tak! Tymi oczami widziałam
gigantycznego Jezusa w Świebodzinie (wstydliwe
wyznanie: początkowo nie wiedziałam, że Świebodzin jest w
Lubuskiem)!
Pławiłam się w blasku bijącym od jego korony! No dobra, to
ostatnie to średnio, bo akurat było pochmurno. Ale widziałam! I co
w związku z tym…? Cóż, jest duży. Tak, tego nie można mu
odmówić. Wydaje mi się, że głowę – głównie chodzi mi tu o
twarz – ma wykonaną całkiem ładnie, choć
wyraz twarzy taki nie za radosny. Ale
niżej to się zaczyna jakaś masakra. Nie wiem, czy czas gonił, czy
za mało zapłacono
wykonawcy, ale ten pomnik jest koszmarnie siermiężny. I tak,
porównam go oczywiście z pomnikiem z Rio, bo trudno nie porównać.
Tamten ma więcej detali, tkanina się ładniej układa, nie widać
łączeń betonu i dzięki
temu wszystkiemu jest
w nim jakaś lekkość. A Świebodzin? To po prostu betonowy kloc, a
tors poziomem dopracowania przywodzi na myśl piersi pierwszej Lary
Croft. W dodatku pod samiuśki pomnik i tak nie wolno podejść z psem, bo to ziemia poświęcona i zakaz wstępu zwierząt. Dla mnie niezrozumiałe, bo jednak to nie jest wnętrze świątyni, więc nie wiem jak pies miałby sprofanować tę ziemię swoją obecnością. W
rankingu pomników zdecydowanie wygrywa ziemniak z Biesiekierza!
No,
to chyba już wszystko. Jakbym miała podsumować, to Lubuskie jest…
no cóż, spoko. Całkiem spoko. Nie jest to może najlepsze miejsce,
które można odwiedzić z psem, jeśli ktoś lubi zwiedzać coś
więcej niż lasy i parki, ale na spokojnie można sobie
zagospodarować te dwa tygodnie.
Ziemniak jest zdecydowanie najpiękniejszym pomnikiem, jaki kiedykolwiek widziałem. Przemawia do mnie w nim wszystko, forma, wykonanie, sam temat. Chciałbym więcej ziemniaków w miejsce papeuszy.
OdpowiedzUsuńOFKOZ!
UsuńZiemniak w każdym mieście! To jest ziemniak na miarę naszych możliwości!