Tytuł: Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w
sprawie przemocy rytualnej
Tytuł oryginału: Remembering Satan
Tłumaczenie: Agnieszka Wilga
Miejsce i rok wydania: Wołowiec 2021
Wydawca: Wydawnictwo Czarne
O rany, jaka to dobra książka!
Tak do końca to nie wiem, czemu ją kupiłam.
Chyba po prostu pomyślałam, że Wydawnictwo Czarne, temat kompletnie mi nieznany
i do tego Amerykańska Seria, która ma sporo fajnych tytułów. No i uznałam, że
co może pójść źle? I okazało się, że miałam zupełną słuszność. Szatan w naszym
domu to rewelacyjna pozycja, którą w dodatku czyta się naprawdę szybko (nie
wiem, ile ma stron papierowe wydanie, ale w każdym razie ebooka starczyło na
dwa popołudnia).
Zacząć muszę jednak od tytułu: w
oryginale reportaż Lawrcence’a Wrighta nosi tytuł Remembering Satan – i,
jakkolwiek Szatan w naszym domu nie jest sam w sobie zły, to jednak
oryginał bez porównania lepiej oddaje istotę książki, która jest właśnie o tym:
o pamięci. Oczywiście, przemoc rytualna jest ogromnie istotnym punktem, ale, w
moim odczuciu, w całym tytułowym śledztwie rozchodziło się jednak o tę dziwną, ulotną
pamięć i o to, jak osoby zaangażowane w sprawę wracają myślami do tych
wszystkich dziwacznych minionych zdarzeń.
Ale teraz już po kolei.
Jeśli ktoś jest – tak jak ja – nie do
końca zorientowany, o co w ogóle chodzi, to Lawrence Wright zbadał przebieg
śledztwa w sprawie Paula Ingrama, szczęśliwego (choć surowego) ojca rodziny,
przykładnego katolika (później przykładnego zielonoświątkowca), no i – last but
not least – zastępcy szeryfa w Olympii, stolicy stanu Waszyngton (choć, wbrew
pozorom, nie jest to wcale spektakularnie duże miasto – to raczej jedno z tych,
gdzie ludzie się nieźle znają). Paul został oskarżony przez swoje dwie córki o wielokrotne, długoletnie dopuszczanie się na nich gwałtów. A im dalej śledczy zapuszczali
się w sprawę, tym stawała się dziwniejsza i bardziej przerażająca.
Problem od samego początku był jednak
taki, że Paul - choć niby nie próbował się wypierać - to jednak niczego nie pamiętał.
Tyle mogę napisać, by nie spoilować. A
nie chcę tego robić, bo tam się robi naprawę dziwacznie. Co więcej, po skończonej
lekturze wcale nic się w głowie nie rozjaśnia.
Gdyby jednak chodziło tylko o relację ze
śledztwa, pewnie całość nie byłaby tak fascynująca i angażowałaby emocjonalnie
tyle co wpis na Wikipedii. Lawrence Wright jednak zrobił dużo więcej: po
pierwsze, nie mamy wrażenia czytania notki encyklopedycznej, jako że dostajemy przytoczone
dokładne cytaty z przesłuchań, całe dialogi spisane z oryginalnych nagrań.
Autor dotarł do bohaterów i dysponował informacjami z pierwszej ręki, jeśli
chodzi o emocje śledczych i ich przemyślenia podczas prowadzenia całej sprawy.
I to jest bardzo mocno odczuwalne przy lekturze: te emocje są nieustannie
odczuwalne, czytelnik płynie przez to piekło razem z bohaterami.
W którymś momencie mamy sytuację, w
której śledczym badającym domniemane zbrodnie Ingrama przydzielono specjalistów-psychologów,
żeby stanowili wsparcie w tak trudnym śledztwie. Specjaliści uciekli zaraz po
pierwszym spotkaniu, stwierdziwszy, że dosłownie cała grupa śledczych ma
galopujący PTSD. I ta scena jest genialnie wiarygodna, bo do tego momentu
czytelnik już sam się łapie za głowę i ma nieomal zespół stresu pourazowego.
Dynamika emocji i napięcie w Szatanie… jest niesamowite.
Ale nie tylko o to chodzi: jak
wspomniałam, reportaż w ogromnej mierze jest o pamiętaniu. Bo, jak również wspomniałam,
Paul Ingram nie pamięta zbrodni, o które został oskarżony. Zresztą, nie on
jeden ma problemy z pamięcią. Autor poświęca przy tej okazji bardzo dużo
miejsca w ogóle tematowi pamięci, zahaczając przy tym szerzej o psychologię.
Sięga między innymi do historii Freuda, co jest o tyle ciekawe, że teorie tego
pana zazwyczaj są kojarzone w boleśnie uproszczony sposób, podczas gdy to w
istocie były ciekawe koncepcje – nawet jeśli niekoniecznie w każdym aspekcie słuszne.
A trzeba tu też dodać, że sam Freud w trakcie kariery naukowej wycofał się ze
swoich wczesnych pomysłów.
Jeszcze ciekawszy od Freuda był temat
hipnozy – jak działa, kiedy się jej używa i, co interesujące, jakie są wady
uzyskiwania czyichś zeznań czy wspomnień za pomocą hipnozy. Może jeśli ktoś
jest obeznany z tego typu zagadnieniami, nie dowie się z tego reportażu niczego
nowego, dla randomowej osoby, która o psychologii wie tyle, że psychoanaliza i
te kleksy od Rorschacha, to wszystko są prawdziwe objawienia.
No i jest trzeci duży temat: tytułowa
przemoc rytualna. W ogóle nie wiedziałam, że Stany Zjednoczone zmagały się z
takim problemem w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. A okazuje się,
że to była wręcz plaga. Sądy były zawalone oskarżeniami o rytualne zbrodnie,
ćwiartowanie niemowląt, oczywiście dziesiątki tysięcy rytualnych gwałtów przy
wtórze satanistycznych pieśni i tak dalej. I, jak nietrudno się domyślić, w
zasadzie nigdy nie dawało się znaleźć żadnych dowodów na te wszystkie zbrodnie.
Niemniej panika ogarnęła bodaj cały kraj, podsycana jeszcze przez środowiska
religijne, które przestrzegały przed satanistami i (autentyczny przykład z
książki) takimi wytworami popkultury jak Dungeons & Dragons, które mogły
ściągnąć człowieka na ciemną stronę.
Nie muszę wspominać, że znowu: dla kogoś,
kto nie miał pojęcia o tej aferze, to jest niesamowicie fascynujące.
Przy czym muszę tu nadmienić, że Lawrence
Wright nie bagatelizuje w żadnym momencie tych oskarżeń, bardzo wyraźnie dając
odczuć, że wszystkie opisywane przestępstwa seksualne (i inne, ale głównie mamy
do czynienia z różnorakimi gwałtami) są bezwzględnie straszne i należy je
ścigać z pełnym zaangażowaniem (co też zresztą starają się robić śledczy w tej
konkretnej sprawie). Raczej mamy rzetelne wyjaśnienie, dlaczego przemoc
rytualna jest tak trudna do wyśledzenia i skąd się w ogóle wzięła wspomniana
plaga tego typu przestępstw. W moim odczuciu autor do samego końca właściwie wystrzega
się oceniania i ferowania jakichkolwiek wyroków.
I taki właśnie jest cały ten reportaż. Z
jednej strony, pełno w nim emocji i napięcia. Z drugiej, człowiek
najzwyczajniej w świecie dowiaduje się o wielu rzeczach, o których wcześniej
nie wiedział. Bo nie wydaje mi się, żeby satanistyczne lęki końcówki XX w. w Stanach
Zjednoczonych szczególnie silnym echem odbiły się w Polsce.
Jedyną wadą reportażu jest fakt, że powstał
w 1994 r. Polskie wydanie w przypisach przemyca nieco aktualnych informacji,
ale pozostaje pewien niedosyt – co się dalej stało z zaangażowanymi ludźmi? Jak
się dalej potoczył problem przemocy rytualnej w USA? No ale teraz przynajmniej
człowiek wie, jakie pytania zadawać, więc odpowiedzi można sobie poszukać we
własnym zakresie.
Reportaż bardzo, bardzo polecam. Niezbyt
długi, a niebywale treściwy.
Opowiadała, że gdy była w drugiej
klasie szkoły średniej, położono ją, ciężarną, na stole i do niego przywiązano.
Wówczas ktoś wieszakiem zrobił jej aborcję, sprawiając ogromny ból. Następnie
dziecko rozczłonkowano i nacierano nim jej ciało. W ciągu całego życia widziała
ofiary złożone z około dwudziestu pięciu niemowląt lub płodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz