piątek, 5 października 2018

Wrześniowe podsumowanie (czyli oszukuję w 750words)

Oni już przeczytali. A Ty?

Wbrew pozorom, nadal żyję. Nawet jeśli od przeszło miesiąca nie odezwałam się słowem. A to nie tak, że zupełnie nie mam o czym pisać. Wręcz przeciwnie. Wszak stosunkowo niedawno widzieliśmy doskonały twór Meg ze Stathamem – i jest to film, który z miejsca trafił do mojego filmowego TOP 10. Tyle tylko, że po seansie (ani zaraz po, ani kilka dni po) kompletnie nie wiedziałam, co by tu napisać: no bo to po prostu świetny produkt. Są gigantyczne, prehistoryczne rekiny, jest Jason Statham i są ludzie, którzy – bądźmy szczerzy – zasługują na to, żeby umrzeć. Wszyscy są absolutnie głupi. Po pierwszych dziesięciu minutach filmu widz w zasadzie sam życzy im śmierci, bo to dobór naturalny i Matka Natura się upominają o sprawiedliwość dziejową. A potem jest mnóstwo rozwałki, nurkowania, wielgachnych zębów i jeszcze większych harpunów. To film, w którym – wbrew moim obawom – zwiastun w najmniejszym stopniu nie wyczerpał limitu zajebistości. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że trailer był raczej powściągliwy.

No więc to było to.
Z gier wzbogaciliśmy się o wytęsknione, wyczekane (znaczy – przynajmniej z mojej strony wytęsknione, bo wszak akcja na Kickstarterze miała miejsce już dawno temu) The Masque of the Red Death – grę planszową tworzoną przez mojego chyba najulubieńszego grafika i ilustratora: Grisa Grimly (i owszem, za diabła nie umiem odmienić jego nazwiska). Początkowo myślałam, że gra będzie raczej takim zakupem do głaskania od czasu do czasu, ale że nigdy w to nie zagram. Moje obawy okazały się bezpodstawne, bo udało się zmierzyć z Czerwoną Śmiercią. I oczywiście poległam dość prędko. Niemniej rozgrywka jest super zabawna. Jest sporo pamięciówki, nieco kombinatoryki, bo z jednej strony opłaca się trzymać razem z innymi gośćmi na balu i księcia Prospero, z drugiej jednak – ta bliskość wiąże się z pewnym ryzykiem. No a najważniejszy jest finał, kiedy Czerwony Mór pojawia się na przyjęciu i zaczyna kosić graczy – i jest nerwówka, dreszczyk emocji i kuriozalna radocha niezależnie od tego, czy Śmierć mnie dopadnie czy nie. Że nie wspomnę jeszcze o przepięknym wykonaniu tej gry: owszem, była dość droga, ale na planszówkowym rynku widywałam tytuły w zbliżonych cenach lub droższe, które nie były nawet w połowie tak fantastycznie zrobione. Począwszy od pudełka, a na figurkach kończąc. No i jest też śliczny zegar. I jestem ogólnie rzecz ujmując zachwycona.

Już pudełko mnie zachwyca, a wnętrze
jest jeszcze piękniejsze.
Nie jest tak, że intelektualnie zmieniam się w warzywo!
Choć istotnie, tytuły, z którymi się mierzę, są dość zróżnicowane. Z jednej strony więc mamy dziwaczny manifest (?) pewnej pani (obecnie startującej w wyborach samorządowych w pewnej miejscowości, z ramienia pewnej partii), która najpierw totalnie niezrozumiałymi, nieskładnymi zdaniami przedstawia burzliwe losy płodu stukanego w czoło i w pupę penisem, podczas gdy rodzice się kochają, a potem w jakiś niepojęty sposób kończy książkę płomienną krytyką straszliwych, bliżej nieokreślonych naukowców, którzy opłacani przez straszliwe, bliżej nieokreślone rządy państw produkują w tajnych laboratoriach klony, dzięki którym władcy tych państw są nieśmiertelni i będą rządzić światem, podczas gdy społeczeństwo będzie ogłupiane za pomocą GMO i szczepionek. I naprawdę, nie zmyśliłam tutaj ani jednego słowa. Tylko ubrałam to wszystko w zdanie, które – wierzcie lub nie – jest bez porównania bardziej zrozumiałe.
Z drugiej strony, łyknęłam też bardzo zacną beletrystykę, z którą – przyznaję – przez dość długi czas miałam problem. A to było tak: jakiś czas temu przeczytałam fantastyczne Na południe od Brazos. Powieść ze wszech miar zasłużyła na Pulitzera i skończyłam ją z lekkim kacem. Ale, jak to ja, zaraz po jej odłożeniu postanowiłam sięgnąć po coś kolejnego. Tak się akurat złożyło, że też spod westernowego znaku – tyle że ta druga książka jest pod każdym względem niepodobna do Na południe... – mowa tu bowiem o Rączych koniach Cormaca McCarthy’ego. No i nie zmogłam ich. Irytowali mnie bohaterowie, denerwował styl, a nawet ten kuriozalny zapis dialogów, które w żaden sposób nie były wyróżnione jako dialogi. Największym zaś grzechem Rączych koni był fakt, że nie były Na południe od Brazos. Musiałam zrobić dłuższą przerwę. Kiedy zaś po przerwie wróciłam do tej powieści, okazało się, że jest rewelacyjna. John Grady i Rawlins to chłopcy, których losy wciągają i którym się kibicuje. Bijący z powieści zachwyt nad końmi i wszystkie opowieści o końskiej duszy – urzekają. Jest w tym wszystkim magia, od której trudno się oderwać.
No i z trzeciej strony (tu trochę oszukam, bo jeszcze nie skończyłam, ale niewiele mi zostało), jest W królestwie Monszatana – reportaż o GMO autorstwa Marcina Rotkiewicza, dziennikarza naukowego. Książka jest kopalnią wiedzy o GMO, szczepionkach, rolnictwie organicznym, glutenie i o całej związanej z tym mitologii. Stanowi fascynującą lekturę, przy okazji której kompletnie traci się wiarę w ludzkość – i tu akurat jestem przekonana, że popełnię o tym oddzielną notkę, bo uważam to za szczególnie ciekawe, no i szczególnie ważne.

Z innej beczki, we wrześniu miała miejsce premiera antologii Ten pierwszy raz od wydawnictwa Genius Creations – mam przyjemność być autorką jednego z pięciu tekstów, które trafiły do tego zbioru. Gorąco zachęcam do lektury – pomijając ofkoz mój tekst, o którym z oczywistych względów trudno mi się wypowiadać, do tej pory przeczytałam dwa z czterech pozostałych i są po prostu bardzo dobre. Oczywiście, mam do tej publikacji swoje zastrzeżenia, ale o nich wspomnę pewnie także w oddzielnej notce.

No i tak to się kręci. Nie potrafię powiedzieć, czy w październiku coś się poprawi – a przecież lada moment listopad i kolejne NaNoWriMo. Ogółem nie jest łatwo, a dorosłość jest przereklamowana i śmierdzi. Ale może przyszły rok będzie lepszy. Enyłej.
Żyjemy.

1 komentarz:

  1. Czekam na notkę o Monszatanie, którego zresztą też chciałbym przeczytać. I świetnie, że w "Ten pierwszy raz" cztery z pięciu tekstów napisały kobiety :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...