piątek, 2 lutego 2018

Dinozaury z klocków: "LEGO Jurassic World"

(źródło)
No dobra, jeśli chodzi o styczeń, to było oficjalnie moje najgorsze otwarcie roku w dziejach tego blogasa. Gorzej było tylko w 2010, co może wynikać z faktu, że blog powstał w lutym.
I właśnie w lutym postanowiłam się zrehabilitować – czyli zacząć pisać ten milion zaległych notek, na które ciągle nie starczało mi czasu.


Nie mam pojęcia, czym się obecnie jarają dzieci. Bah, nie wiem nawet zbyt dokładnie, czym się jarali moi rówieśnicy, kiedy byliśmy dziećmi. Natomiast mam całkowitą pewność, że u mnie były to dinozaury i klocki Lego (a także konie i piraci, ale to nie jest moment na pisanie o tym). Zresztą, ogromna sympatia do jednego i drugiego (a także do koni i piratów) została mi do dziś i myślę sobie, że jeśli jest cokolwiek fajnego w byciu dzieckiem, to zdecydowanie będzie to prawo do bawienia się zabawkami bez konieczności udawania, że to przecież dla siostrzeńca czy coś.
Tak czy owak, połączenie tych dwóch tematów brzmi jak coś, co zasadniczo nie może się nie udać. Choć nie przeczę, że do gier z serii Lego staram się podchodzić ostrożnie. Co prawda przy Władcy Pierścieni bawiłam się doskonale, ale Piraci z Karaibów jakoś nie chwycili, a przy Star Warsach miałam okropny kłopot z przyzwyczajeniem się do pracy kamery. Hobbit pewnie byłby fajny, ale cóż z tego, skoro – o ile dobrze kojarzę – Warner Bros. nigdy nie skończyło serii i nasi bohaterowie utknęliby gdzieś w Esgaroth?
No ale, jak wspomniałam, dinozaury!

Na grę składają się tak naprawdę cztery tytuły – odpowiadające wszystkim czterem filmom spod znaku Jurassic Park. Każdą z części tworzą liczne etapy, podczas których graczom przyjdzie skakać, rzucać lassem, strzelać, rozcinać dzikie pnącza, a nawet… no, bardzo irytująco krzyczeć. Co więcej, będziemy także przejmować kontrolę nad dinozaurami – i co jeszcze więcej: tak, również nad T-rexem!
(źródło)
Jedną z rzeczy, która mnie ogromnie ucieszyła, była obecność dialogów. Bo Piraci z Karaibów w wersji Lego między innymi dlatego do mnie nie trafili, że zamiast normalnej ścieżki dialogowej mieliśmy tylko jakieś chrząknięcia jak, nie przymierzając, w Simsach Średniowiecze (w normalne Simsy nigdy nie grałam, stąd nie chcę ryzykować porównania bez doprecyzowania). Z drugiej strony, były… nie no, trafiło się sporo zabawnych momentów, niemniej pamiętam, że przy Władcy Pierścieni bawiłam się lepiej, jeśli chodzi o humor. Być może po prostu Parki Jurajskie mają mniejszy komediowy potencjał. A może zwyczajnie słabiej wyszło, trudno mi powiedzieć. Niemniej miło było sterować dobrze znanymi bohaterami, takimi jak dr Alan, aaa-Malcolm-aaa czy nawet sam Hammond. Gra nieźle uchwyciła sedno każdej postaci, a najlepiej chyba to wyszło z Amandą Kirby z trzeciej części. Jeśli to możliwe, w swojej Lego-wersji była równie irytująca jak w filmie – majstersztyk! Choć w ogóle rozczuliło mnie, że jedną z unikalnych mocy postaci (dziwnym trafem: wyłącznie kobiet) był krzyk. Ale cóż - gra oferuje też unikalną moc grzebania w kupie...
Wszystko byłoby więc cacy, gdyby nie jedno „ale”: nie jestem pewna, czy we Władcy Pierścieni było tego mniej, czy po prostu nie zwracałam takiej uwagi, ale w Parku Jurajskim jest masa, masa, mnóstwo dużo miejsc i obiektów, z którymi można coś zrobić dopiero po przejściu głównej kampanii, w swobodnej grze. Nie ukrywam, że nieco mnie to irytowało. Co krok natykałam się na przeszkody, których nie mogłam pokonać – i nie wynikało to z faktu, że za słabo graliśmy, tylko z tego, że nie przeszliśmy gry dostatecznie wiele razy. Trochę to zalatuje nachalnym wciskaniem mi „zagraj jeszcze raz!”. I od razu powiadam: nie chcę grać jeszcze raz. No i cóż – licznik punktów po każdym etapie zawsze był nisko bądź bardzo nisko. Z jednej strony to frustrujące, z drugiej jednak w którymś momencie człowiek zaczyna mieć na to wywalone, skoro wie, że generalnie nie mógł zrobić nic, żeby zmienić ten wynik.
(źródło)
A problem z grami Lego polega na tym (przynajmniej dla mnie), że ta późniejsza swobodna rozgrywka to właściwie w ogóle mnie nie nęci. Próbowaliśmy trochę dziabnąć Władcę Pierścieni po przejściu kampanii i było nudno. Może to kwestia tego, że jednak gram przede wszystkim dla fabuły. Jak będę chciała tak po prostu kopnąć kilka klocków Lego, to wyciągnę własne z pudełka. Dla mnie siła gier z tej serii polega na tym, że łączą jedną z najlepszych zabawek ever z narracją, przygodą i znanymi, lubianymi historiami. Pozbawione historii są… no, po prostu klockami. Więc nie, nie zamierzam grać w Park Jurajski w trybie swobodnej rozgrywki. Nie widzę w tym celu. Tylko po to, żeby podbić sobie liczniki? Odkryć więcej postaci? Naah, takie zbieractwo w ogóle mnie nie bawi.
No i mocno działały mi na nerwy etapy pościgowe. Same w sobie pościgi nie są niczym złym, ale tutaj w czasie tych epizodów zbieramy dodatkowe fanty. A nie bardzo wiem, jak można zbierać jakiekolwiek fanty, znajdujące się przed nami, kiedy kamera nam się obraca i widzimy jedynie to co za nami. I nie, w czasie pościgów nie możemy sami obracać sobie widoku. Ot, po prostu czasem widzimy scenę z boku, czasem z przodu, czasem z tyłu. A fanty zawsze są z przodu. Prawdę mówiąc, to był chyba najbardziej wkurzający element całej gry.

(źródło)
To fajna gra, sympatyczna i jakaś taka relaksująca – chciałoby się po prostu rzec: familijna. Na pewno szczególnie atrakcyjna dla fanów Parku Jurajskiego, no i budząca lekką nostalgię ze względu na klocki. Ale tak naprawdę w żadną stronę się nie wybija – jest po prostu jedną z całej długiej serii przyzwoitych gier Lego: zabawnych, niezbyt wymagających, w dodatku z trybem kooperacji (do dziwnej kamery i spontanicznie dzielącego się ekranu z czasem można przywyknąć), więc można sobie z nią spędzić ze dwa wspólne wieczory. Ale ma też wszystkie standardowe mankamenty gier Lego. I, tak jak w inne tytuły z tej serii, absolutnie nie mam parcia na jej powtarzanie.
Tak naprawdę i tak czuję się moralnym zwycięzcą, odkąd uratowaliśmy T-rexa. Więcej mi nie trzeba.

6 komentarzy:

  1. Fakt, kamera była fatalna. Ogólnie mam problem z tą serią, bo o ile dzielony ekran to super, że jest, to sam sposób tego podziału jest tragiczny. Momentami ekran kręci się jak slajdy w prezentacjach z PP i nie wiesz która strona jest czyja. Pościgi były takie, że się zaczynałem zastanawiać, czy może nie ogarnęliśmy co trzeba wcisnąć, żeby mieć widok zza pleców

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez kitu, kilka razy bardzo gorliwie usiłowałam ruszyć z miejsca i mijało ładnych paręnaście sekund, zanim załapałam, że ej, patrzę nie na swoją postać :D

      Usuń
    2. I wtedy te małe ciule nas zjadały...

      Usuń
    3. By nie zjadały, gdybyśmy mieli postać, która je odstrasza, którą możemy mieć, jeśli jeszcze dwa razy przejdziemy grę... PFFFT.

      Usuń
    4. A nie, mogłaś ją mieć w czwartym akcie, ale większość małych ciuli była w aktach 2-3

      Usuń
  2. Sceny typu "uciekam, a kamera z przodu" to zapewne hommage dla scen znanych choćby z Crasha Bandicoota i później z Uncharted. Wcześniej była też jakaś gra, chyba z Myszką Mickey z taką ucieczką. A w filmie przecież ucieczka przez T-Rexem też miała "efektowne" ujęcie tego typu, także gdzieś tam wszystko zatacza wielkie i krzywe koło. Trochę kanciaste, ale za to z jakimi ładnymi szprychami.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...