Taki tam rosyjski Avatar (źródło) |
Co tu dużo mówić:
kiedy zobaczyłam trailer do filmu Zashchitniki w reżyserii Sarika
Andreasyana, od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że choćby nie wiem co, ja to
obejrzę. Przecież nie mogłam pominąć dzieła, w którym bohater zmienia się w
niedźwiedzia, no nie? W końcu: co mogłoby pójść źle?
No i obejrzałam.
Bez zbędnego
pitolingu: tak naprawdę lista tego, co poszło nie tak, jest dość długa. Rzeczą,
która chyba najbardziej rzuciła się w oczy, jest pożal się Jeżu CGI. Waha się
od „jeśli zmrużę oczy, to ujdzie” do poziomu trzeciego sezonu Lexxa (och, uwielbiam Lexxa z całym dobrodziejstwem inwentarza,
niemniej trudno nie zauważyć, że stawiał raczej na pomysły niż odpicowaną
warstwę techniczną). Niestety, ale obawiam się, że miś Yogi to bardziej
przekonujący niedźwiedziołak niż Arsus
(Anton Pampushny). Plus cały czas mnie nurtuje jedna sprawa: kiedy bohater
częściowo się transformował, rozrywała mu się koszula, więc po
powrocie do ludzkiej postaci latał z gołą klatą. Idąc tym tropem, oczywiście
kiedy przeobraził się do pełnej formy niedźwiedzia, rozerwały mu się także
portki, no bo jednak dupa misia jest nieco większa. A jednak – magia taka! – po
powrocie do ludzkiej postaci Arsus co prawda nie miał koszulki, ale gacie
wróciły na swoje miejsce. Filmie, wyjaśnij mi to, proszę.
Tak czy owak, CGI w
Strażnikach każe mi poważnie się
zastanowić, czy nad tym filmem w ogóle pracowali jacyś profesjonaliści, czy po
prostu „ej, szwagier umie śmieszne gify składać, to nam to zrobi”.
Kolejnym problemem jest
fakt, że film boleśnie wykłada się w dynamicznych scenach. Nie wiem, może i
widać w tym jakieś ślady innego spojrzenia filmowców niż to, do którego przyzwyczaili
nas twórcy z USA, niemniej choćby w takich Transformersach
(mówię o pierwszej części!), choć fabuła była durna, a bohaterowie mierni,
jeśli była rozwałka, to ona była dynamiczna i trzymająca w napięciu. W Strażnikach wszystko jest w porządku, dopóki
mamy szerokie, majestatyczne ujęcia. Czuć jakiś taki monumentalizm i nawet
muzyka fajnie pasuje. Ale kiedy dochodziło na ten przykład do walk, to nagle
okazywało się, że bida: może i nawet kamera robi fajną robotę, ale to wszystko
jest jakieś takie… ospałe. Momentami miałam wrażenie, że te sceny wręcz się
zatrzymują, jakby nie chciało im się dalej toczyć. I sporą winą obarczam tutaj
wspomnianą już muzykę Georgija Zheryakova, która sprawdzała się tam, gdzie
trzeba było powolnego majestatu, ale ponosiła klęskę w innych sytuacjach. No bo
cóż – ona po prostu nadal była powolnie majestatyczna, zupełnie nie zauważając,
że na ekranie dzieją się inne rzeczy.
Misiek z armatą na plecach walczy z wielkimi robotami. Wspomniałam, że film miał wielkie roboty? (źródło) |
Jak już płynę na
fali czepiania się, to mocno rozczarował mnie humor. Zwiastun nastroił mnie
jakoś lepiej, a tymczasem w rzeczywistości film jest zrobiony boleśnie poważnie
(co naprawdę nie ma szans się sprawdzić, jeśli popatrzeć na bohaterów!) i tylko
od czasu do czasu rzuca w widza żartem, który tak okropnie odstaje od całej
reszty. Naprawdę: nie chodzi mi o to, że jest za mało śmiesznie. Chodzi mi o
to, że kiedy w całej tej powadze pojawi się już jakiś dowcip, to aż nazbyt
wyraźnie widać, że scenarzysta w pocie czoła tworzył tę historię i dotarł właśnie
do punktu w konspekcie „żart”. I dumny jak paw pisał ten żart, przekonany być
może, że to będzie totalnie taka linijka tekstu, która wywoła w widzach salwy
śmiechu.
No więc nie, nie
wywoła. Nie powinnam widzieć w trakcie oglądania filmu, że w tym dokładnie
punkcie scenarzysta chciał mnie rozśmieszyć. To powinno być naturalne, do
licha!
No, ale naturalność
to w ogóle ostatnia rzecz, którą można by zarzucić Strażnikom. Tam jest sztuczne wszystko: efekty, humor, postaci. Bardzo
wyraźnie widać, że bohaterowie do tego stopnia skupili się na fajnym
wyglądaniu, że w zasadzie olali całą resztę: zdrowy rozsądek, charaktery i, no
nie wiem, zaangażowanie w jakąś ciekawą historię…? Sprawdzili się w trailerze.
O tak, są idealni do dwuminutowego zlepka scen. Ale po prostu nie byli w stanie
udźwignąć półtorej godziny fabuły. Zwłaszcza że fabuła była mocno wtórna, więc
w żaden sposób nie mogli zatuszować tej swojej wydmuszkowatości. Nic nie
odwracało uwagi widza od tego, że bohaterami są bardzo ładne fanarty.
No, bo tutaj muszę
przyznać: same, że tak to ujmę, projekty bohaterów naprawdę mnie ujęły.
Wspomniałam już o Arsusie, czyli niedźwiedziołaku (takie rzeczy to tylko w Rosji).
Ale strasznie fajny był też Ler
(Sebastian Sisak), nawet jeśli trochę earthbender. Nawet Ksenia (Alina Lanina) i Khan
(Sanjar Madi) na pierwszy rzut oka budzili zainteresowanie, choć pozostawali
trochę nie w moich klimatach.
Największą pasją Khana było pozowanie z tymi skrajnie niepraktycznymi mieczami. (źródło) |
I właśnie po
obejrzeniu filmu takie mam wrażenie: że skupia się na ładnym wyglądaniu. Tak po
prostu. Ma ładnych bohaterów. Ładne kadry. W dodatku bardzo lubi sceny w slow motion, w których widz może chwilę
dłużej nacieszyć się tymi kadrami. Fabuła, muzyka, bohaterowie – wszystko jest
nędzne. Ale ładne.
Swego czasu, kiedy
pisałam o Iwanie Groźnym Eisensteina,
wspomniałam, że film można zatrzymać w dowolnym momencie i niemal każdy kadr
mógłby robić za samodzielny obraz, każde ujęcie jest piękne. Tutaj mamy trochę
podobną sytuację – choć, oczywiście, w żadnym razie nie wrzucam tych filmów do
jednego worka! Bah, nawet nie stawiam tych dwóch worków w pobliżu siebie! Ale
może za wschodnią granicą trochę bardziej traktują filmy jako ruchome obrazy –
z naciskiem na „obrazy” – niż za oceanem? Tak, to bardzo daleko idący wniosek,
wysnuty na podstawie jakichś trzech czy czterech filmów, które cechowały się
takim starannym doborem ujęć. Ale nikt mi nie zabroni płynąć z rozkminami na
moim własnym, rodzonym blogasie, ot co!
Wbrew pozorom, ani
trochę nie żałuję obejrzenia Strażników.
Film jest dość krótki i najzwyczajniej w świecie traktuję ten seans jako
ciekawe doświadczenie. Nie oglądałam dotąd rosyjskiego kina superbohaterskiego.
Nie wiedziałam nawet, że takie istnieje. W sumie dalej nie wiem – znam tylko
ten jeden tytuł. Bardzo wyraźnie różni się od filmów spod znaku Marvela czy DC.
I to całkiem fajne: zobaczyć, jak podchodzą do tematu inni. Nie wstydzę się
powiedzieć, że w wolnej chwili zamierzam mocniej wgryźć się w temat.
– Jakie jeszcze masz możliwości?
– Główne widzieliście, nie widać mnie w wodzie. Skóra
ma zdolność do regulowania temperatury, nie boję się zimna i gorąca, mogę
kontrolować temperaturę swojego ciała. Umiem też zrobić pyszny barszcz.
PS.
Obejrzeliśmy ponadto Suicide Squad.
Ale było tak nudne, że nie wyłuskam z siebie oddzielnej notki na ten temat. Po
prostu: nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo wisiał mi los głównych bohaterów.
Głupia, nietrzymająca się kupy historia, pozbawieni charakterów i motywacji
bohaterowie – mam wrażenie, że po prostu nikomu z twórców nie chciało się
usiąść i pomyśleć nad tym filmem. Najjaśniejszymi punktami były: pojawienie się Batmana i scena po napisach. Czyli w sumie dwa pojawienia się Batmana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz