poniedziałek, 5 czerwca 2017

Fantastyczna Czwórka podbija wschód, czyli "Strażnicy"

Taki tam rosyjski Avatar
(źródło)
Co tu dużo mówić: kiedy zobaczyłam trailer do filmu Zashchitniki w reżyserii Sarika Andreasyana, od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że choćby nie wiem co, ja to obejrzę. Przecież nie mogłam pominąć dzieła, w którym bohater zmienia się w niedźwiedzia, no nie? W końcu: co mogłoby pójść źle?
No i obejrzałam.

Bez zbędnego pitolingu: tak naprawdę lista tego, co poszło nie tak, jest dość długa. Rzeczą, która chyba najbardziej rzuciła się w oczy, jest pożal się Jeżu CGI. Waha się od „jeśli zmrużę oczy, to ujdzie” do poziomu trzeciego sezonu Lexxa (och, uwielbiam Lexxa z całym dobrodziejstwem inwentarza, niemniej trudno nie zauważyć, że stawiał raczej na pomysły niż odpicowaną warstwę techniczną). Niestety, ale obawiam się, że miś Yogi to bardziej przekonujący niedźwiedziołak niż Arsus (Anton Pampushny). Plus cały czas mnie nurtuje jedna sprawa: kiedy bohater częściowo się transformował, rozrywała mu się koszula, więc po powrocie do ludzkiej postaci latał z gołą klatą. Idąc tym tropem, oczywiście kiedy przeobraził się do pełnej formy niedźwiedzia, rozerwały mu się także portki, no bo jednak dupa misia jest nieco większa. A jednak – magia taka! – po powrocie do ludzkiej postaci Arsus co prawda nie miał koszulki, ale gacie wróciły na swoje miejsce. Filmie, wyjaśnij mi to, proszę.
Tak czy owak, CGI w Strażnikach każe mi poważnie się zastanowić, czy nad tym filmem w ogóle pracowali jacyś profesjonaliści, czy po prostu „ej, szwagier umie śmieszne gify składać, to nam to zrobi”.

Kolejnym problemem jest fakt, że film boleśnie wykłada się w dynamicznych scenach. Nie wiem, może i widać w tym jakieś ślady innego spojrzenia filmowców niż to, do którego przyzwyczaili nas twórcy z USA, niemniej choćby w takich Transformersach (mówię o pierwszej części!), choć fabuła była durna, a bohaterowie mierni, jeśli była rozwałka, to ona była dynamiczna i trzymająca w napięciu. W Strażnikach wszystko jest w porządku, dopóki mamy szerokie, majestatyczne ujęcia. Czuć jakiś taki monumentalizm i nawet muzyka fajnie pasuje. Ale kiedy dochodziło na ten przykład do walk, to nagle okazywało się, że bida: może i nawet kamera robi fajną robotę, ale to wszystko jest jakieś takie… ospałe. Momentami miałam wrażenie, że te sceny wręcz się zatrzymują, jakby nie chciało im się dalej toczyć. I sporą winą obarczam tutaj wspomnianą już muzykę Georgija Zheryakova, która sprawdzała się tam, gdzie trzeba było powolnego majestatu, ale ponosiła klęskę w innych sytuacjach. No bo cóż – ona po prostu nadal była powolnie majestatyczna, zupełnie nie zauważając, że na ekranie dzieją się inne rzeczy.

Misiek z armatą na plecach walczy
z wielkimi robotami. Wspomniałam, że film
miał wielkie roboty? (źródło)
Jak już płynę na fali czepiania się, to mocno rozczarował mnie humor. Zwiastun nastroił mnie jakoś lepiej, a tymczasem w rzeczywistości film jest zrobiony boleśnie poważnie (co naprawdę nie ma szans się sprawdzić, jeśli popatrzeć na bohaterów!) i tylko od czasu do czasu rzuca w widza żartem, który tak okropnie odstaje od całej reszty. Naprawdę: nie chodzi mi o to, że jest za mało śmiesznie. Chodzi mi o to, że kiedy w całej tej powadze pojawi się już jakiś dowcip, to aż nazbyt wyraźnie widać, że scenarzysta w pocie czoła tworzył tę historię i dotarł właśnie do punktu w konspekcie „żart”. I dumny jak paw pisał ten żart, przekonany być może, że to będzie totalnie taka linijka tekstu, która wywoła w widzach salwy śmiechu.
No więc nie, nie wywoła. Nie powinnam widzieć w trakcie oglądania filmu, że w tym dokładnie punkcie scenarzysta chciał mnie rozśmieszyć. To powinno być naturalne, do licha!

No, ale naturalność to w ogóle ostatnia rzecz, którą można by zarzucić Strażnikom. Tam jest sztuczne wszystko: efekty, humor, postaci. Bardzo wyraźnie widać, że bohaterowie do tego stopnia skupili się na fajnym wyglądaniu, że w zasadzie olali całą resztę: zdrowy rozsądek, charaktery i, no nie wiem, zaangażowanie w jakąś ciekawą historię…? Sprawdzili się w trailerze. O tak, są idealni do dwuminutowego zlepka scen. Ale po prostu nie byli w stanie udźwignąć półtorej godziny fabuły. Zwłaszcza że fabuła była mocno wtórna, więc w żaden sposób nie mogli zatuszować tej swojej wydmuszkowatości. Nic nie odwracało uwagi widza od tego, że bohaterami są bardzo ładne fanarty.
No, bo tutaj muszę przyznać: same, że tak to ujmę, projekty bohaterów naprawdę mnie ujęły. Wspomniałam już o Arsusie, czyli niedźwiedziołaku (takie rzeczy to tylko w Rosji). Ale strasznie fajny był też Ler (Sebastian Sisak), nawet jeśli trochę earthbender. Nawet Ksenia (Alina Lanina) i Khan (Sanjar Madi) na pierwszy rzut oka budzili zainteresowanie, choć pozostawali trochę nie w moich klimatach.

Największą pasją Khana było pozowanie
z tymi skrajnie niepraktycznymi mieczami.
(źródło)
I właśnie po obejrzeniu filmu takie mam wrażenie: że skupia się na ładnym wyglądaniu. Tak po prostu. Ma ładnych bohaterów. Ładne kadry. W dodatku bardzo lubi sceny w slow motion, w których widz może chwilę dłużej nacieszyć się tymi kadrami. Fabuła, muzyka, bohaterowie – wszystko jest nędzne. Ale ładne.
Swego czasu, kiedy pisałam o Iwanie Groźnym Eisensteina, wspomniałam, że film można zatrzymać w dowolnym momencie i niemal każdy kadr mógłby robić za samodzielny obraz, każde ujęcie jest piękne. Tutaj mamy trochę podobną sytuację – choć, oczywiście, w żadnym razie nie wrzucam tych filmów do jednego worka! Bah, nawet nie stawiam tych dwóch worków w pobliżu siebie! Ale może za wschodnią granicą trochę bardziej traktują filmy jako ruchome obrazy – z naciskiem na „obrazy” – niż za oceanem? Tak, to bardzo daleko idący wniosek, wysnuty na podstawie jakichś trzech czy czterech filmów, które cechowały się takim starannym doborem ujęć. Ale nikt mi nie zabroni płynąć z rozkminami na moim własnym, rodzonym blogasie, ot co!

Wbrew pozorom, ani trochę nie żałuję obejrzenia Strażników. Film jest dość krótki i najzwyczajniej w świecie traktuję ten seans jako ciekawe doświadczenie. Nie oglądałam dotąd rosyjskiego kina superbohaterskiego. Nie wiedziałam nawet, że takie istnieje. W sumie dalej nie wiem – znam tylko ten jeden tytuł. Bardzo wyraźnie różni się od filmów spod znaku Marvela czy DC. I to całkiem fajne: zobaczyć, jak podchodzą do tematu inni. Nie wstydzę się powiedzieć, że w wolnej chwili zamierzam mocniej wgryźć się w temat.



– Jakie jeszcze masz możliwości?
– Główne widzieliście, nie widać mnie w wodzie. Skóra ma zdolność do regulowania temperatury, nie boję się zimna i gorąca, mogę kontrolować temperaturę swojego ciała. Umiem też zrobić pyszny barszcz.




PS. Obejrzeliśmy ponadto Suicide Squad. Ale było tak nudne, że nie wyłuskam z siebie oddzielnej notki na ten temat. Po prostu: nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo wisiał mi los głównych bohaterów. Głupia, nietrzymająca się kupy historia, pozbawieni charakterów i motywacji bohaterowie – mam wrażenie, że po prostu nikomu z twórców nie chciało się usiąść i pomyśleć nad tym filmem. Najjaśniejszymi punktami były: pojawienie się Batmana i scena po napisach. Czyli w sumie dwa pojawienia się Batmana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...