Autor: Mariusz Szczygieł
Tytuł: Gottland
Miejsce i rok wydania: Wołowiec 2011
Wydawca: Czarne
Czesi to zabawny naród. I nie mówię tego w tym sensie, że Pepiki i mają śmieszny język. To znaczy język czeski nadal potrafi mnie rozbawić, ale podobno dla Czechów równie głupawo brzmi język polski, więc whatevah. Chodzi mi o coś innego: bardzo wielu ludziom może się wydawać, że ogólnie cała ta Europa Środkowa to takie tam jedno słowiańskie podwórko: Polacy, Czesi, Słowacy – nie ma większej różnicy. Trochę inaczej wymawiają te same słowa, ale przecież znamy jedni drugich na wylot. Pijemy piwo, mieliśmy komunizm, teraz mamy demokrację… i pijemy piwo, wspominałam o tym? I nie przepadamy za Niemcami. No, przy czym oczywiście z tej gromadki Polacy są najdumniejsi i najdzielniejsi, a na Czechów patrzymy z takim trochę pobłażliwym uśmiechem. A na czym polega ta wspomniana przez mnie śmieszność? Na ironii. Na tym, jak bardzo się mylimy.
Nie wiem, ile osób zastanawia się, ile prawdy w tym stereotypie i, jeśli nawet jest w nim jakaś prawda (cóż, nie oszukujmy się: w każdym stereotypie jest nieco prawdy, one się z powietrza nie biorą), to z czego ten stan rzeczy wynika. Bah!, sama jakoś szczególnie się nad tym nie zastanawiałam – po prostu nie leżało to jakoś wyczynowo w moim kręgu zainteresowań.
Ale Wydawnictwo Czarne swego czasu miało promocję.
I tak w moje ręce wpadł zbiór reportaży Mariusza Szczygła Gottland.
Właściwie nie wiem, jak tu ładnie o tym opowiedzieć, żeby po prostu nie streszczać kolejnych tekstów. Książka dotyczy… cóż, Czechów uwikłanych w dwudziestowieczną historię, Czechów w Europie. Czytelnik poznaje naród i jego dzieje przez pryzmat mniej i bardziej wybitnych jednostek, choćby takich jak Tomáš Bata, założyciel słynnej dziś marki obuwia (rozdział dotyczący jego i jego firmy jest zresztą najobszerniejszy), Lida Baarova, kochanka Goebbelsa, czy Otakar Szvec, twórca największego pomnika Stalina na świecie. Tych historii jest wiele, w większości nie nastrajają optymistycznie, ale za to pomagają wiele zrozumieć. Między innymi choćby tę uległość i bierność Czechów – reportaże bardzo wyraźnie pokazują, że w chęci przeżycia nie ma nic zdrożnego. Że nie każdy musi mieć parcie na bycie bohaterem. Widać w nich też z dość przerażającą wyrazistością, jak bardzo niepewny był los człowieka w „Gottlandzie” w połowie XX w. – nieważne, że ktoś nie mieszał się w politykę i próbował po prostu robić swoje, aktorki kręciły filmy, a rzeźbiarze stawiali pomniki. Państwo upominało się o każdego, wystarczyło być zbyt zdolnym albo zbyt ładnym, by znaleźć się w centrum uwagi. Czasem kończyło się to złamaniem kariery. Czasem śmiercią. W najlepszym razie czekaniem na koniec swoich dni gdzieś w ukryciu przed ciekawskimi spojrzeniami.
Mariusz Szczygieł pokazuje zupełnie inne Czechy od tych, które zna przeciętny Polak. Czytelnik poznaje kraj ludzi zniszczonych przez wojnę, którzy ze strony komunistów oczekiwali ratunku, a zostali tylko jeszcze mocniej wgnieceni w ziemię. Ale którzy trwają – mimo wszystko. I zresztą to jest dla mnie powód, dla którego nie mogę powiedzieć, że to pesymistyczna lektura. Bo w tej cichej wytrwałości też jest coś budującego. Ktoś się zabił? Komuś przekreślono cały dotychczasowy dorobek i szanse na przyszłość? Być może! Ale będziemy trzymać się życia – bo przecież zginąć to żadne osiągnięcie. Każdy może zginąć. Trudniej jest żyć. To trochę jak u Herberta:
„wybrałeś część łatwiejszą efektowny sztych
lecz czymże jest śmierć bohaterska wobec wiecznego czuwania”
Jeśli już miałabym generalizować, to w tej chwili mogę powiedzieć, że Czesi nie są wioskowymi głupkami Europy – są jej Fortynbrasem. A ja zawsze lubiłam Fortynbrasa – bardziej niż Hamleta. Rozumiem go chyba lepiej niż Hamleta.
Jak wspomniałam, rozdział o początkach Baty jest najdłuższy – odstaje też nieco od pozostałych opowieści, sięga bowiem aż do XIX w. Nie ma w nim tak wielkiego ciężaru położonego na sprawy II wojny i czasów po niej, chodzi raczej o genezę powstania… cóż, nieomal państwa w państwie. Niesamowite wrażenie robi historia tego, jak jeden człowiek stworzył imperium, jak rządził miastem, kształcił… chciałoby się powiedzieć „poddanych”, no ale przecież nie. Przecież to tylko zdolny przedsiębiorca. To po prostu trzeba przeczytać.
Innym tekstem, który szczególnie zapadł mi w pamięci, był ten o pomniku Stalina – nie tylko dlatego, że wstrząsnęła mną biografia rzeźbiarza. Przede wszystkim ciągle i niezmiennie fascynuje mnie monumentalizm systemów totalitarnych. I to, z jaką lekkością można najpierw budować coś przez ileś lat, by w ciągu jednego dnia i pod wpływem jakiejś jednej uwagi nagle zadecydować, że takiego wała: to nigdy nie istniało.
Na tle tych opowieści nieco mniej mnie ruszyły historie o aktorkach, muzykach czy reżyserach – może też dlatego, że ich nazwiska w większości nic mi nie mówiły. Cóż, oczywiście należy zapytać w tym miejscu, dlaczego nic mi nie mówiły. W reportażach jest odpowiedź na to pytanie.
Tu muszę nadmienić, że chyba znielubię Wydawnictwa Czarne. Wydają te cholerne reportaże i ja je muszę kupić, bo po prostu wiem, że będą dobre. I kupuję i czytam, choć przecież mnie to zupełnie nie interesuje. Tylko dlaczego tak wciąga i zostaje w głowie, skoro nie interesuje?
To zdecydowanie nieuczciwe.
A Gottland zdecydowanie warto przeczytać.
PS. W sumie wiele mówi prezentacja książki na stronie Wydawnictwa Czarne.
Doszli do miejsca na grób pana Výbornego.
– Prawda, że piękne? – zapytał z dumą. – Lepszej parceli sam mąż nie mógłby sobie wybrać – zwrócił się do starszej. – Chcecie?
– Bardzo chętnie – odpowiedziała. – Ale co… co pan potem zrobi?
– Ja już sobie jakoś poradzę. Dla grabarza musi się miejsce znaleźć. To jedyna przyjemność w tym smutnym rzemiośle.
– Pisanie to też niezbyt wesołe rzemiosło – zauważył mężczyzna.
Pamiętam, że mi też się bardzo podobało, ale po paru latach nic już tego praktycznie w głowie nie zostało. Dlatego trochę z dystansem musiałem podejść do stwierdzenia "zostaje w głowie".
OdpowiedzUsuńMoże ja po prostu mało tego typu literatury czytam - a może parę historii po prostu jakośtam wyjątkowo do mnie trafiło (najbardziej chyba ta o pomniku Stalina). Nie mówię, że pamiętam życiorysy bohaterów ze szczegółami: ale to jak z "Czarnobylską modlitwą": zostało mi wrażenie i pewne fragmenty. I na stałe zmieniło się moje zdanie na jakiś temat - no, "zmieniło się zdanie" czy może raczej poszerzyła się wiedza. Została świadomość spraw, o których świadomości nie było przedtem. :)
Usuń