wtorek, 25 czerwca 2019

Jak umrzeć w kosmosie: "Czerwone Koszule"

(źródło)

Autor: John Scalzi
Tytuł: Czerwone Koszule
Tytuł oryginału: Redshirts
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2014
Wydawca: Akurat

Jak teraz sobie myślę, to ja chyba kiedyś wyczaiłam tę książkę i nawet miałam plan, żeby ją przeczytać. Ale to było lata temu i oczywiście w międzyczasie zupełnie o tym zapomniałam. Aż któregoś pięknego dnia (nie, wcale nie takiego pięknego, bo temperatura w ostatnim czasie sięga jakichś siedemdziesięciu ośmiu stopni w cieniu i to w żadnym razie nie jest piękne) Siem mi napisała, że przeczytała książkę i że muszę też ją przeczytać i że mi ją przesyła. A potem wrzucałam na swojego Kindla rzeczoną powieść. Nie mając kompletnie pojęcia, o co cho i czemu właściwie miałabym ją przeczytać.
I przyznam, że nie od razu się połapałam – no bo tytuł po polsku i po prostu nie skumałam. Gdyby był po angielsku, nie byłoby w ogóle sprawy. A tymczasem zaczęłam czytać, no i okej, jakieś kosmosy, ktoś zginął, ktoś przeżył, czyta się miło, ale skąd to parcie, żebym przeczytała?
Aż w którymś momencie spłynęło na mnie olśnienie: Czerwone. Koszule. No jasne! I sobie przypomniałam, że chyba właśnie o tym słyszałam kiedyś i chciałam, ale nie wyszło.

Fajne jest to, że nawet gdybym w ogóle nie wiedziała, o co chodzi z tymi koszulami, książka od któregoś momentu sama to tłumaczy. Można więc na spokojnie polecać tę powieść ludziom spoza kręgu startrekowych fanów, bo nie ma ryzyka, że czegoś nie zrozumieją na poziomie samej koncepcji. Inna sprawa, że z kolei dla fana serialu Roddenberry’ego to wyjaśnianie może być… no cóż, trochę męczące. Złapałam się na tym, że w pierwszej kolejności ubawił mnie pomysł na świat, a potem przy każdej kolejnej ekspozycji i tłumaczeniu, że Star Trek, że serial, że bohaterowie i tak dalej – przewracałam oczami, no bo tak, tyle już wiem, serio, nie musisz mi, autorze, pchać łopatą do głowy tego nawiązania. To trochę jakby w Kosmicznych jajach bohaterowie ciągle powtarzali, że wiesz, Szmoc – to tak jak Moc z Gwiezdnych Wojen. Może i rozbawi za pierwszym razem, ale potem odbiorca zaczyna się zastanawiać, dlaczego jest traktowany jak idiota.
Skoro już otworzyłam worek z zażaleniami, to muszę przyznać, że kompletnie spłynęły po mnie trzy epilogi. Prawdę mówiąc, w momencie kiedy zamknęła się zasadnicza fabuła, całość trochę przestała mnie interesować. No bo chciałam czytać o tytułowych Czerwonych Koszulach, a nie… no, a nie inne rzeczy. Tymczasem te epilogi zajęły całkiem sporo przestrzeni w książce. Ich czytanie mnie nie męczyło, co to to nie, ale też nie zaangażowałam się w to. I w gruncie rzeczy uważam, że były całkowicie zbędne, bo sama historia Andy’ego i jego przyjaciół spokojnie by wystarczyła.

Z powodu powyższych rzeczy mam pewne wątpliwości, czy aby to rzeczywiście jest powieść, która zasłużyła aż na nagrodę Hugo. Naprawdę nie uważam, żeby to był poziom Spotkania z Ramą Arthura C. Clarke’a, Człowieka z Wysokiego Zamku Dicka, Diuny Herberta, Równych bogom Asimova i, Jeżu drogi, tylu przewspaniałych innych tekstów, że przecież nie będę ich wymieniać (owszem, nie jestem fanką Diuny, ale trudno nie docenić warsztatu, rozmachu i wpływu, jaki autor wywarł na późniejsze sf). Bo, prawdę mówiąc, Czerwone Koszule to w moich oczach po prostu czytadło. Super sympatyczne i zabawne, ale wciąż czytadełko. Od tekstów wyróżnionych nagrodą Hugo oczekuję jednak czegoś więcej.

No ale skończmy już narzekanie. Czerwone Koszule po prostu świetnie się czyta. Bohaterowie są niesamowicie wyraziści i sympatyczni, akcja wciąga, a moment, w którym czytelnik się orientuje, z czym w ogóle ma do czynienia, daje niesamowicie dużo radochy. W dodatku nie ma właściwie miejsca, od którego czytelnik myśli „okej, teraz już wiem, co się stanie” – fabuła cały czas trzyma w napięciu i stanowi jedną wielką niewiadomą. No bo w końcu śledzimy losy Czerwonych Koszul, czyż nie? Niczego nie możemy być pewni.
Co ciekawe, powieść jest nieomal pozbawiona opisów: nie mam pojęcia, jak wyglądają bohaterowie, nie wiem, jak konkretnie wygląda „Nieustraszony” – ale to w niczym nie przeszkadza, bo ogarniam mniej-więcej tego typu uniwersa, więc w głowie na bieżąco tworzę sobie własne interpretacje wszystkiego i jest git (bajdełej, moje wizje bohaterów ani trochę nie przypominają ilustracji okładkowej). Nawet jeśli statek zwodniczo przypomina USS Enterprise. Przez ten brak opisów narracja może bez krępacji pędzić na złamanie karku, mamy scenę akcji po scenie akcji i nie ma ani sekundy na nudę. Jednocześnie bohaterowie wchodzą ze sobą w bardzo przekonujące relacje, sprawiając, że czytelnik kibicuje im przez cały ten czas.

Zresztą, co tu dużo gadać: sam pomysł jest po prostu świetny. Nie dość, że mamy wgląd w życie przeciętnej Czerwonej Koszuli na pokładzie statku kosmicznego, co zawsze wydawało mi się szalenie ciekawe (bwah, swego czasu napisałam nawet mojego jedynego i niedocenionego fanfika osadzonego częściowo na tym motywie), to w dodatku tutaj bohaterowie są mniej lub bardziej świadomi swojego losu i prowadzeni przez tajemniczą Narrację, z którą… no, nie chcę spoilować. W każdym razie jest na pewno strasznie intertekstualnie, a dla mniej wykwintnego odbiorcy: coś jak w Bohaterze ostatniej akcji. Ot, z jajem. Takie historyjki o przemieszaniu świata fikcyjnego z rzeczywistym zawsze bawią i pozwalają choć na chwilę rozmarzyć się o tym, jakich jeszcze bohaterów chcielibyśmy importować do naszego własnego uniwersum.

Co tu dużo gadać: Siem podsunęła mi super fajne, zabawne i wciągające czytadełko. Nadal nie rozumiem nagrody Hugo, ale czort z tym. Szalenie przyjemnie spędziłam czas i nie mogę nic więcej napisać, żeby nie spoilować. Po prostu rzecz warta przeczytania – nie zajmuje dużo czasu, a naprawdę warto. W dodatku dowiedziałam się o istnieniu serialu Capitan Video i teraz koniecznie chcę obejrzeć.



– Trzy torpedy na kursie! – zawołał Andy. – Trafienie za sześć sekund!
Kerensky podniósł wzrok, jakby zwracał się ku niebu.
– Jestem postacią pierwszoplanową, do cholery! Zrób coś!

2 komentarze:

  1. Recenzowałem "Czerwone koszule" swego czasu dla Gildii i o tych kodach napisałem tak: " Po części mieszane odczucia budzą także wspomniane wcześniej kody. Z jednej strony są ciekawym, dającym do myślenia, dodatkiem, ale z drugiej – stylistycznie odbiegają bardzo mocno od głównej części książki. Przeczytanie ich od razu może nieco wybić czytelnika z rytmu, wydaje się więc, że lepiej byłoby np. udostępnić je za darmo gdzieś w sieci."

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie było to złe, ale i nie poziom mistrzowski. Ledwo pamiętam tę powieść.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...