(źródło) |
Jak nietrudno było przewidzieć, po seansie Westworld naszło mnie na więcej Chrisa –
już niekoniecznie robota – toteż odpaliłam sobie Siedmiu wspaniałych. Tradycyjnie, obejrzawszy film, zostałam smutną
pandą, bo tak się jakoś składa, że lubię tam wszystkich bohaterów, więc cóż…
No. Jedynie zakończenie wątku Harry’ego mi się podoba, bo myślę sobie, że gdyby
finał był inny, to koniec końców Harry byłby bardzo, bardzo rozczarowany.
Wciąż jednak będąc na głodzie, wykonałam dość
karkołomny krok: odpaliłam sobie Powrót
siedmiu wspaniałych, film z 1966 r, wyreżyserowany przez Burta Kennedyego
(odpowiedzialnego też z jednej strony za Witajcie
w Ciężkich Czasach, które – o ile mnie pamięć nie myli – całkiem mi się
podobało, ale też, niestety, za Kosmitę
z przedmieścia… Trudno więc stwierdzić, czy Powrót… to wypadek przy pracy, czy jednak norma).
Po seansie nie mogłam przestać się zastanawiać,
dlaczego u licha Yul Brynner zgodził się tak paskudnie zarżnąć Chrisa. Ani ten
bohater się nie rozwija w ciekawy sposób, ani nie podtrzymuje żadnego ciekawego
wątku – to wszystko wydaje się takie… daremne. Zresztą,
to nie jest tylko moje zdanie – jeśli wierzyć internetom, Steve McQueen zrezygnował
z udziału w sequelu, bo uznał, że scenariusz jest zbyt głupi. Oczywiście, było
to na rękę Brynnerowi, bo współpraca między tymi dwoma nie układała się zbyt
pomyślnie i McQueen był na planie po części personą bez gratów (badum tss). Tyle tylko, że to miało
swoje konsekwencje: bo mnie tak szczerze to mało interesuje, że Yul Brynner nie
lubił Steve’a McQueena. Mnie interesował duet Chris i Vin w Siedmiu wspaniałych. Panowie stworzyli
tak wyraziste, zapamiętywalne postacie, że naprawdę nie było szansy, żeby ktoś
mógł któregokolwiek z nich po prostu zastąpić.
W Powrocie
siedmiu wspaniałych (tytuł oryginału: Return
of the Seven – hah! Nawet z tytułu wywalili „Magnificent”!) Vina gra Robert
Fuller. I ja naprawdę miałam wrażenie, że on się starał. Że próbował być Vinem
takim, jakiego stworzył McQueen. Ale po prostu nie miał szans. Oryginalny Vin
był zbyt… był zbyt McQueenowaty. A scenariusz Fullerowi w żaden sposób nie
pomagał, bo prawdę mówiąc, mocno wykastrował jego bohatera, sprowadzając tę
rolę do koniecznego minimum – wiecie, od czasu do czasu trzeba było rzucić w
Chrisa umoralniającym tekstem czy po prostu być randomowym rozmówcą, który da
Chrisowi możliwość wygadania się.
Szkoda tylko, że Chris wszystko, co miał
ciekawego do powiedzenia, powiedział w pierwszej części.
Siedmiu Takich Se (źródło) |
A dalej jest już tylko gorzej: ponieważ
tytułowych bohaterów powinno być siedmiu, widz znów dostaje fazę „zbieranie
drużyny” – i o ile w pierwszej części było to coś fajnego, trochę zabawnego,
trochę intrygującego, no i jednak dość oryginalnego, tutaj dostajemy tak naprawdę
kalkę tamtego motywu, tylko są podstawieni inni bohaterowie. A ci są albo
nudni, albo na siłę skonstruowani jako comic
relief. Albo jako mroczni. W którą stronę by nie patrzeć, są po prostu
irytująco nachalni. Widać ogromną spinę, żeby każdy z nich był inny – ale to
nie gra, skoro tę spinę widać. W Siedmiu wspaniałych oni po prostu byli różni. Ja nie wiem, czy to zasługa
aktorów, czy reżysera. Acz w pewnej mierze mam wrażenie, że problem tkwił w
scenariuszu: pierwszy film koncentruje się na problemie wioski na pograniczu.
Nie rozwija za bardzo historii poszczególnych bohaterów – ot, tu i ówdzie mamy
wzmianki, że Bernardo dawniej uczestniczył w potężnych rozwałkach za wielką
kasę (a później został ekscentrycznym milionerem – totalnie uwielbiam ten
tekst), a Lee jest ścigany. Ale całej reszty widz musi – a raczej: może, jeśli
go to interesuje – się domyślać. Scenariusz Powrotu…
ciska w widza solidnymi bambulcami ekspozycji: poznajemy nudne, rzewliwe i
wtórne historie bohaterów, które pewnie w założeniu miały sprawić, żebyśmy się
do nich przywiązali, w rezultacie zaś sprawiły, że nie bardzo wiedziałam, o
czym jest ten film. Przez wprowadzanie wątków poszczególnych bohaterów, sam
problem wioski zupełnie gdzieś zniknął.
W ogóle Powrót…
jest srodze przegadany. Nie to, że nie ma akcji – są strzelaniny, a jakże.
Nawet ktośtam ginie. Niemniej dla mnie najbardziej pamiętnym momentem z
przemocą jest ten, w którym Chico
(tym razem grany przez Juliána Mateosa) przywalił drzwiami w Petrę (graną tym razem przez Elisę
Montés) – serio, oglądałam tę scenkę kilka razy i za każdym razem bawiła mnie
tak samo.
O antagonistach nawet nie chce mi się gadać, bo
to jakaś nędza. Z drugiej strony, Eli Wallach miał jakąś taką charyzmę, która
pewnie byłaby trudna do podrobienia. No więc Lorca (Emilio Fernández) próbował nadrabiać gigantycznym kapeluszem,
ale to jednak nie wystarczyło. I żeby nie było: być może gdzieś, w jakimś innym
filmie, taka postać dałaby radę. Po prostu tutaj nie było niczego, co by
sprawiło, że będzie mnie interesowała jego historia.
Lorca i jego Wielki Kapelusz (źródło) |
Naprawdę, próbuję przypomnieć sobie coś
pozytywnego z tego filmu…
Muzyka! Muzyka była fajna, o. Oczywiście, był
to wałkowany soundtrack z pierwszej części. Miejscami trochę zastanawiająco
wkomponowany w scenę, bo – zdawałoby się – dość dramatyczny motyw przypadał na momenty,
kiedy na ekranie widać było schodzące z pola Meksykanki albo coś w ten deseń,
niemniej słuchało się tego miło.
To zły film. Zły nie tylko dlatego, że ma głupi,
wtórny scenariusz, nieciekawych bohaterów, za dużo smętnych, nic niewnoszących
dialogów i budzi zerowe emocje. Jak dla mnie jego głównym problemem jest to, że
to film kompletnie zbędny. Myślę, że patrzyłabym na niego łaskawszym okiem,
gdyby był samodzielnym, słabym westernem. Bo wiecie: dla mnie kręcenie drugiej
części czegokolwiek ma sens, jeśli bohaterowie w pierwszej części zostawili
jakieś uchylone furtki, za którymi może się kryć coś ciekawego. Jeśli historia
ma potencjał na kontynuację. Siedmiu
wspaniałych jednak to opowieść ewidentnie domknięta. Opowieść o tym, jak
kończą bohaterowie. Pod tym względem poniekąd przypominają mi zresztą Watchmenów. I po takim finale dokręcanie
drugiej części jest zwyczajnie głupie i – w mojej opinii – bardzo mocno
wskazuje na to, że twórcy Powrotu…
nawet nie próbowali zastanowić się, o czym właściwie jest Siedmiu wspaniałych.
Powrót
siedmiu wspaniałych to słaba, wtórna i niepotrzebna produkcja,
której nawet Yul Brynner nie ratuje. A oglądanie nie-Vina sprawiło, że obecnie
jestem na głodzie Steve’a McQueena, toteż bierę se na tapetę Wielką ucieczkę, ot co. Bo mogę.
– I heard you were riding shotgun for the Overland
Stage.
– I was. My doctor told me to quit. For my health.
– Why?
– Too much lead in the air.
Jest duża szansa, że remake Siedmiu Wspaniałych w reż. Fuqua będzie znacznie bardziej udany, a w kinach już za kilka tygodni :D
OdpowiedzUsuńHah, dokładnie xD Znaczy ja byłam mega sceptycznie nastawiona do tych nowych "Siedmiu wspaniałych", ale teraz jakoś wezbrała we mnie nadzieja.^^ No i na szczęście dali nowych bohaterów, a nie próbują dawać tamtych starych nowym aktorom.
UsuńNo właśnie, też się cieszę, że są fajni aktorzy. Mam nadzieję, że podejdą do tego z humorem, fantazją i przymrużonym okiem. Obejrzę na pewno :)
UsuńZwiastun wygląda naprawdę dobrze. Jak nie jestem fanką westernów, tak na nową Siódemkę Wspaniałych mam ochotę :)
UsuńHej, zwiastun nowej "siódemki" jest całkiem obiecujący :) i ta wyrazista kobieca postać, ja się nastawiam pozytywnie.
OdpowiedzUsuńJaram się tym, że nowa banda wspaniałych siedmiu zajmie się sprawiedliwością w stylu westernowym. ;) Nie mogę się doczekać, by ich obejrzeć - ale od razu podchodzę do tego nie jako reboota, co remake'u, z innymi proporcjami humoru i akcji. Mam wrażenie, że wtedy dobrze będzie mi się oglądało ten film. :D
OdpowiedzUsuń