czwartek, 19 stycznia 2012

Granie na Fraakranie (18) - Star Wars: the Old Republic


Star Wars: the Old Republic - okładka

Zdaję sobie sprawę z tego, że najnowszy produkt mmorpg połączonych sił Electronic Arts, Bioware i LucasArts miał premierę już dość dawno, bo przecież przed świętami. Od dawna też planowałam zmierzyć się z tym tematem – nie robiłam tego, bo… grałam. Dziś jednak zostałam pozbawiona dostępu do Internetu, toteż jest szansa, że napiszę parę zdań, nim połączenie z siecią się podniesie.

Trudno było nie słyszeć o tytule Star Wars: the Old Republic. Obszerne recenzje pojawiały się w prasie jeszcze na etapie betowania, a po premierze nastąpił dodatkowy ich wysyp – i to nie tylko w pismach komputerowo-growych, bo choćby w „Nowej Fantastyce” można przeczytać opinię Łukasza Wiśniewskiego.
Mimo spóźnienia, dorzucę jednak swoje kilka groszy.

Pierwszą rzeczą, nad którą należy się zatrzymać, gdy mowa o SWtORze, nad którą również sama się zatrzymałam, podejmując decyzję o zakupie, jest cena. Cena niebagatelna, bo podstawowa wersja gry kosztuje ok. 199 zł – i niby jest w to wliczone trzydzieści dni gry, z których jednak nie dane nam będzie skorzystać, jeśli nie aktywujemy ich poprzez wykupienie kolejnych miesięcy gry – czy to za pomocą karty pre-paid (ok. 110 zł za sześćdziesiąt dni), czy też deklarując opłacanie abonamentu. W rezultacie więc na „dzień dobry” należy wyłożyć ponad trzy stówki, za które będziemy mogli pograć trzy miesiące. Niby czas długi, ale i kwota dość pokaźna.
Prawda jest taka, że cenowo SWtOR prezentuje ten sam poziom, co WoW w czasach świetności. A więc dużo, ale jednak – jak pokazała popularność wspomnianej masówki Blizzarda – do przełknięcia, jeśli tylko oferowany produkt jest dobry.
Czy Star Warsy są dobre?
Cóż – po pierwsze: na litość wszystkich bogów – przecież to Star Warsy! Za samo to mają +gazylion do zajebistości!
screen z gry - lootowanie jednej z pierwszych szych
A tak na poważnie: w istocie, klimat Gwiezdnych Wojen został w SWtORze bardzo przyjemnie oddany. Jeśli ktoś lubi ten setting, nie powinien mieć powodów do narzekania: są miecze świetlne (robią, naturalnie, charakterystyczne *bzzt bzzt*), blastery, statki kosmiczne, w kantynach rozlega się podobnie wieśniacka muzyka, jak w lokalach widzianych w filmach, graczowi przyjdzie zwiedzić wiele miast i bezdroży, są różnorodni obcy, jest też wpleciony całkiem potężny ładunek fabularny, który pozwala bez reszty zatopić się w tym świecie, szczególnie jeśli miało się do czynienia z KotORami, bo pojawią się znajome historie i postacie.
W ogóle część fabularna stanowi naprawdę mocną stronę gry: dla każdej klasy przewidziano osobny wątek, który jest najważniejszym czynnikiem w rozwoju postaci. To od postępu w questach klasowych, a nie od jako takiego poziomu zależy, czy postać dostanie własny statek kosmiczny i na jaką planetę przyjdzie jej się udać. W trakcie wypełniana tych misji dostajemy również towarzyszy – różnych oczywiście w zależności od klasy.
Przy okazji towarzyszy zresztą rzuciło mi się po raz pierwszy pewne rozdarcie SWtORa między tradycyjną grą cRPG a MMO. Już tłumaczę, o co mi chodzi: jeśli czynię postępy w „swoim” wątku i dostaję w końcu, dajmy na to (żeby nie robić spoilerów), Stefana (jakkolwiek obecność towarzyszy, z którymi nabija się reputację, jest bardzo fajna), to wszystko wygląda w porządku – ale tylko do momentu, w którym dostanę się do większej grupy i, nie dajcie bogowie, spotkam innych graczy, którzy bawią się tą samą klasą. I też mają swoich Stefanów. I nagle to zaczyna wyglądać absurdalnie – atakują klony, będą nas miliony. Obecność na przykład takich czterech Stefanów w jakiś sposób rozbija ten nastrój, zbudowany wokół dotychczasowego wątku. Moim zdaniem niezłym rozwiązaniem byłaby tu możliwość zmiany towarzyszowi imienia. Wtedy co prawda wciąż inni gracze mieliby towarzyszy przynależnych do tej samej rasy, co mój Stefan, ale przynajmniej nazywaliby się inaczej i nie miałabym wrażenia, że ktoś mnie tu wkręcał, że jestem taka jedyna i super, i niepowtarzalna (co zresztą troszeczkę mnie boli, że od samego początku jesteśmy tacy super i ratujemy świat, nie mając praktycznie etapu bycia małym wieśniakiem, który co najwyżej może skoczyć po piwo dla jakiegoś Hutta, bo do niczego więcej się nie nadaje).
screen z gry - space combat, jedna z wielu
W ogóle z radością powitałabym nieco więcej phasingu (erp… nie wiem, jaki jest odpowiednik „fejzingu” po polsku…) – bo nazbyt często gracz ma do czynienia z sytuacją, w której ocalił świat przed zagładą, rozbił ze cztery gangi i nakarmił głodne dzieci w Etiopii, ale jedyny ślad tych wszystkich dokonań to podziękowanie od questgivera, bo wszystko wokół wygląda dokładnie tak jak przedtem. Bezsens czegoś takiego zrozumiał Blizzard i wprowadził całkiem dużo phasingu. Bioware może się nauczy.
Ratuje sytuację nieco fakt, że co bardziej spektakularne wydarzenia rozgrywają się w tak zwanych story areas. Są to jakby instancje, do których wstęp najczęściej jest tylko raz – tam dokonują się największe przełomy fabularne. Niestety, znów: to, co rozegrało się wewnątrz takiej story area, często nie ma odbicia w tym, co się dzieje na zewnątrz. Przykład – może trochę zmyślony, ale ilustrujący, co mam na myśli: jestem w szemranej dzielnicy, gdzie grasują bandyci. Przedzieram się przez nich z moim mieczem świetlnym, wchodzę do story area i rozmawiam z szefem bandytów. Zaprzyjaźniam się z nim, on mi mówi, że okej, od tej pory będziemy się loffciać. I tu byłby dobry moment, żeby zrobić phasing. Tymczasem wychodzę z tej zamkniętej strefy, a na zewnątrz znów rzucają się na mnie bandyci. I nic nie da, że siedząc przy komputerze zakrzyknę „Hej! Wasz szef mówił, że teraz się loffciamy!” – na mieście po prostu nic się nie zmieniło. Szkoda.
Skoro już jestem przy wadach gry, pojadę z rozpędu i po innych: ot, choćby błędy. Tych jest naprawdę dużo. Nie mówię tu nawet o tych najdrobniejszych , czyli dość częstej możliwości utknięcia w jakimś miejscu – bo to jest wyjątkowo fajnie rozegrane: zamiast (jak w WoWie) pisać w tej sprawie ticketa do game mastera i czekać może pół godziny, może trzy minuty, a może dwa dni na odpowiedź, klikam w pomocy w przycisk „stuck” i automatycznie przerzuca moją postać do miejsca, z którego mogę się wydostać. Bardzo mi się to spodobało.
screen z gry - rozmowa
Nie zmienia to faktu, że w grze jest sporo błędów. Jedne są pierdółkami, które najwyżej nieco irytują, ale w sumie na nic nie mają wpływu – ot, NPC mówi, a nie ruszają mu się usta albo w danym rejonie wszyscy komputerowi „statyści” mają identyczny wygląd, jakby komuś nie chciało się robić kilku różnych modeli. Ale są i inne błędy, utrudniające wykonywanie misji – mam tu na myśli kwiatki typu konieczność walki z mobem, z którym teoretycznie walczyć nie powinniśmy, ewentualnie powinniśmy, ale nie w tym momencie, od czasu do czasu niektóre potworki robią nam brzydkie „evade” i tak dalej. Ogólnie błędów, jak wspomniałam, jest dużo. Pocieszam się, że bądź co bądź to dopiero początek i że jeszcze wszystko mogą ponaprawiać. Kolejne łatki do gry pojawiają się dość często (choć – i tu kolejny minus – nie zawsze jest satysfakcjonująco szczegółowa rozpiska, co dana łatka w ogóle łata), więc powinno być coraz lepiej.
Dużo bardziej od błędów, denerwuje fatalna optymalizacja silnika. Grafika w SWtORze nie jest jakaś orgazmicznie realistyczna czy szczegółowa. Jest w porządku, ładna, naprawdę mi się podoba, acz – jak to w masówce – z racji swej masówkowości taka gra nie może być przegięta, bo nie chodzi o to, żeby mogli grać tylko ludzie ze sprzętem za kilka tysięcy, czyż nie? A jednak, mimo że Battlefield 3 ani Batman: Arkham City to nie jest, naprawdę niezłe komputery (na których wyżej wymienione gry śmigają bez problemu) dławią się na SWtORze, rzężą i gotują procesory. Musiałam srodze obniżyć ustawienia grafiki (choć, szczerze mówiąc, nie zauważyłam za bardzo różnicy…), a wciąż są problemy. I jeśli tego twórcy gry nie poprawią, bardzo czarno to widzę. Bo naprawdę: w ogóle nie widać, CO tam tak makabrycznie obciąża sprzęt.

screen z gry - mój najpierwsiejszy speeder
Ale żeby nie było, że tylko marudzę: są fajne, ciekawie rozegrane rzeczy. Począwszy od podziału na dwie strony konfliktu, który wcale jeszcze nie decyduje, czy nasza postać będzie zła czy dobra, bo nawet jeśli wybierzemy rebeliantów i rycerza Jedi, wciąż możemy dokonywać wyborów, które zapewnią nam nieprzerwany strumień ciemnych punktów Mocy (i, co jeszcze lepsze, możemy wyłączyć sobie wyświetlanie informacji, jaka wypowiedź przyniesie nam jakie punkty, dzięki czemu gramy bardziej w zgodzie z własnymi upodobaniami, nie sugerując się Mocą), a skończywszy na craftingu. W SWtORze gracz nie musi aż tak przejmować się lataniem po krainach i zbieraniem surowców – ma, oczywiście, również taką możliwość, ale to tylko część zabawy. Craftingiem bowiem zajmują się towarzysze. Wysyła się ich (za niewielką opłatą) na różnorodne misje, z których ci przynoszą suweniry: surowce i prezenty. Potem z uzbieranych surowców mogą coś produkować, a co – to już zależy, oczywiście, od wybranych profesji. Ja muszę powiedzieć, że bardzo mi takie rozwiązanie przypadło do gustu.

Jeszcze bardziej przypadły mi do gustu bitwy w kosmosie. Odbywają się na podobnej zasadzie co misje w story areas, czyli jesteśmy tylko my, nasz statek i moby. Bitwy można powtarzać do upadłego i stanowią całkiem niezłe źródło dochodu, w dodatku są po prostu fajne i dają wiele radochy. W dodatku codziennie mamy powtarzalne questy na odbycie poszczególnych lotów, co stanowi fantastyczny zastrzyk zarówno gotówki, jak i punktów doświadczenia.

Z przykrością muszę stwierdzić, że nie mam większego pojęcia, jak przedstawiają się jakieś areny pvp – wiem tylko tyle, że są. Jednak ten rodzaj rozgrywki nigdy mnie nie interesował, toteż nawet nie sprawdzałam tego w SWtORze.

Z mojego punktu widzenia, gdyby wykluczyć błędy, zoptymalizować silnik i, ewentualnie (nie jest to konieczne, ale byłoby mile widziane) dodać więcej phasingu, gra byłaby niemal doskonała. Zarówno fabularnie, jak i wizualnie przywodzi na myśl stare, dobre KotORy. To właściwie taki KotOR z lepszą grafiką i opcją multiplayera. Czyli dla mnie rewelacja. I wtedy bez mrugnięcia okiem zgadzałabym się na tę cenę. Skoro zgadzałam się na nią przy WoWie, to tu tym bardziej (czuję się duchowo jednak o wiele bardziej związana z Gwiezdnymi Wojnami niż z Warcraftem), jeśli poziom dopracowania byłby taki jak w tej pierwszej grze. Na razie jednak sporo SWtORowi do tego poziomu brakuje. Ale chętnie dam nowemu mmorpg szansę – może po paru miesiącach się „dotrze” i będzie cudeńko.
To znaczy cudeńko, jeśli ktoś ma takie wymagania jak ja: czyli właśnie cRPG z bardzo elastyczną opcją multiplayera (świetnie rozegrane grupowe dialogi!). Ale mimo wszystko bez szczególnego nacisku na ten element „massive”.
Niemniej, nawet na chwilę obecną, mimo wymienionych mankamentów, uważam, że Star Wars: the Old Republic to kawał naprawdę dobrej roboty i zapewnia masę bardzo przyjemnie spędzonego czasu. Za dodatkowe potwierdzenie niech posłuży właśnie fakt, że dopiero teraz o tej grze piszę. Wcześniej byłam zbyt zajęta – graniem (a, co zabawniejsze, równolegle rozstałam się na czas bliżej nieokreślony z WoWem, królem mmorpg). Błędy czy nie, to świetnie zrealizowane Star Wars!

Długo wahałam się nad oceną – wreszcie daję 8/10. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła podnieść ją o oczko-dwa wyżej.


Organizacyjnie - postanowienia noworoczne a sprawa polska


Przyznaję się do tego z pewnym opóźnieniem, ale lepiej późno niż później: otóż ten blog stał się ofiarą moich noworocznych postanowień. Postanowienie brzmiało: „regularnie aktualizować bloga”. Wciąż doprecyzowuję, co miałam na myśli, pisząc „regularnie”. Początkowo liczyłam na dwa razy w tygodniu, ale to chyba jednak nie wypali, przynajmniej nie tak od razu, więc pracuję nad „raz w tygodniu”. Przyznaję się do tego publicznie w nadziei na to, że teraz będzie mi głupio owo postanowienie zignorować, do czego byłam już na najlepszej drodze.

Przy okazji wykorzystuję czas antenowy, by pochwalić się czymś, co wprawdzie pochwał niegodne, niemniej dało mi sporo radochy. Otóż, jak uważny Czytelnik mógł zauważyć, wzięłam udział w zeszłorocznym NaNoWriMo i, co więcej, napisałam w ramach tej akcji powieść. No – powiastkę. Niedawno dostałam próbny egzemplarz – i mam zaciesz. Moja grafomańska strona natury czuje się syta i w pełni usatysfakcjonowana. W sumie prawie nic mnie to nie kosztowało (jedynie koszt przesyłki), miałam za to wiele radości podczas pracy twórczej, a teraz mogę postawić na półce książeczkę i udawać, że jestem taka fajna. O.

NaNoPowieść 2011

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...