(źródło) |
Nie mam pojęcia,
przy jakiej okazji zaczął się mój Wielki Maraton Nadrabiania Zaległości. Chyba
jakoś niedługo po premierze najnowszego Terminatora:
chciałam go obejrzeć, ale nie za bardzo pamiętałam te stare części, więc
uznałam, że najpierw machnę szybki maraton starych Terminatorów, a potem obejrzę najnowszego. Potem to samo zrobiłam z
Sędzią Dreddem. I z Pamięcią Absolutną. I jakoś tak uznałam,
że w sumie to fajny pomysł i zupełnie wsiąkłam w oglądanie klasyków
fantastycznych – na tapecie byli już też Obcy
i Predator, Robocop oraz Planeta Małp.
Po tej ostatniej serii wzięłam się za tytuł może stosunkowo mało fantastyczny
(chociaż…?), ale również będący niezaprzeczalnym klasykiem: Szczęki. Ale że im dalej w las tym
gorzej, po seansie Szczęk 3 Ulv
zaproponował, żebym dla odmiany obejrzała coś fajnego, przy czym się będę
dobrze bawić. Jest kilka takich filmów, które w gruncie rzeczy też zawsze
chciałam obejrzeć – to znaczy „zawsze”… w tym przypadku to by było tak od 2004
r. – bo wtedy właśnie do kin wszedł Van
Helsing. Oczywiście do kina nie poszłam, ale zapoznałam się z tym tytułem
właśnie w ramach leku po Szczękach.
Lek okazał się
dramatycznie chybiony, bo film jest cienki jak dupa węża i nudny. Ale, skoro już
weszłam na tor wampirycznego, niezobowiązującego kina, to siłą rozpędu
obejrzałam Abrahama Lincolna: łowcę wampirów w reżyserii Timura
Bekmambetova (również kinowe niespełnione marzenie).
No i tym razem
wreszcie był strzał w dziesiątkę.
Po pierwsze: nawet
się nie spodziewałam, że tak mi podpasuje obsada. Przede wszystkim niezmiernie
ucieszył mnie widok Rufusa Sewella w roli Adama.
Aktora lubię jakoś od Baśni tysiąca i
jednej nocy, a sympatia ugruntowała się trzy lata później, podczas seansu Heleny Trojańskiej (penisowy film, swoją
drogą, ale Agamemnon był na swój sposób fajny). Wracając do Lincolna: również
dawał radę Henry (Dominic Cooper) –
stworzył sympatycznego odmieńca… no i ok, ok, miał fajną stylówę i lubię go na
tej zasadzie co Rackhama w Black Sails.
Z tego miejsca, trochę poza tematem, wyrazy uznania dla Abrahama Lincolna… za kostiumy i charakteryzację. Nazwisko odtwórcy
tytułowej roli, Benjamin Walker, właściwie nic mi nie mówiło – ale okazało się,
że pan całkiem ładnie sobie daje radę: najpierw jako nieco naiwny młodzieniec,
który niewiele rozumie ze świata, potem zaś jako starszy pan – w którym w
gruncie rzeczy wciąż tkwi tamta naiwność, odwaga i idealizm. Bardzo fajna,
sprawnie uszyta i ładnie wyidealizowana wariacja na temat historycznej postaci.
Szczególnie przypadło mi do gustu też to, że Abraham miał siekierę: raz, że
siekier nie widuje się często, a przecież mogą być bardzo widowiskowym
narzędziem siekania przeciwników. Dwa, że fajnie to uzasadnili przeszłością
bohatera. Trzy, że po prostu ładnie nią machał, no.
Po drugie: fabuła.
Oczywiście, na pewno można się czepiać rozmaitych głupot i głupotek. Ale
zupełnie nie zamierzam tego robić. Moim zdaniem, film bardzo fajnie połączył
element wampiryczny z historią Stanów Zjednoczonych, wplatając problem
niewolnictwa w wampirzo-ludzkie status
quo. Może nawet chętnie zobaczyłabym trochę więcej tej historii z punktu
widzenia południa, bo film pokazał raptem krótką migawkę z Jeffersonem Davisem
i Adamem, która trochę rozbudziła moją ciekawość. Dodatkowo też podobał mi się
plot twist – był bardzo w moim guście. No i, ma się rozumieć, zakończenie w
barze także trafiło do Froowego serduszka.
Po trzecie: film jest
najzwyczajniej w świecie ładny. Dynamiczny i efektowny, ma dużo chlapiącej krwi
i fajnych kostiumów, a bohater, jak wspominałam, zgrabnie wywija siekierą. Może
widz dostaje trochę za dużo slow motion
i efektów dorzuconych pod 3D, ale zaczynam się do tego przyzwyczajać.
Abraham Lincoln: łowca wampirów jest dokładnie takim filmem, jakim być powinien: może
i niezbyt mądrym, niezbyt głębokim i sięgającym do dość banalnego przesłania, w
dodatku łopatologicznie wyłożonego, ale nie o głębię tu przecież chodzi. To
kawałek porządnego, rozrywkowego kina, opartego na ciekawym pomyśle, który został
zgrabnie zrealizowany. W dodatku to jeden z tych filmów, przez które
zazdroszczę Amerykanom. Bo jakoś czasem zdecydowanie wolę ich podejście do
historii. Oni mają prezydenta pogromcę wampirów. A my? Krzyże. Niby na wampiry
też działa, ale jednak to nie to.
- Vampire are just myths.
- Myths don't beat you senseless after you've put a bullet in their brain!
Ooo, z czystej ciekawości kiedyś zerknę na to:3
OdpowiedzUsuńChyba miałam złe podejście i oczekiwania, bo podczas oglądania byłam zażenowana całokształtem ;) Ale chyba masz rację, czasem trzeba po prostu patrzeć, tylko i wyłącznie i będzie okej ;)
OdpowiedzUsuńNie no, ja liczyłam na głupawą siekankę z wampirami i to właśnie dostałam^^ Wiesz, jeśli widzisz koncept fabularny: "Abraham Lincoln siekierą zabija wampiry", to w sumie jakie inne oczekiwania można mieć? xD
UsuńZ innych rzeczy powstała jeszcze podróba wyżej wymienionego filmu, tyle że o zombie. A w Polsce parę razy tego podejścia próbowano. W wyniku tego powstało kruriozalne dzieła o Michale Sędziwoju i Panie Twardowskim
OdpowiedzUsuńPozwolisz, że wyzyskam cię bezczelnie w materii okołoksiążkowej? Mam taki problem, że jak co roku stanęłam przed kwestią "no wybierz sobie jakąś książkę na święta", więc postanowiłam skorzystać z zaufanego źródła. Możesz polecić jakieś dobre, dobrze dostępne sf/space operę? (Łącznie z oczywistościami, bo poza Dukajem czytałam mało: Wattsa, Zajdla, teraz Lema, jedną Cherryh i trochę polskich nowinek średniego sortu). Byłabym wdzięczna za polecanki, jeśli nie jest to dla ciebie duży problem.
OdpowiedzUsuńOmg... przepraszam najmocniej, chyba dałam ciała... *wchodzi do torby wstydu* Ale gdybyś jeszcze była ciekawa jakichś polecanek, to w ogóle akurat space opera ostatnio troszkę odżywa. Był swego czasu na przykład taki o artykuł: http://naekranie.pl/artykuly/space-opera-gwiezdne-marzenie-ludzkosci
UsuńSkądinąd "Pokój światów" Pawła Majki i cykl "Algorytm wojny" Michała Cholewy są bardzo zacne. Wgryzam się w "Kellera" Marcina Jamiołkowskiego - ale jeszcze za wcześnie, żebym coś o tym mogła powiedzieć. :)
Ale wiesz: Lem to duuużo tytułów :D Starczy na wszystkie święta. :D (ja osobiście chyba najbardziej uwielbiam "Fiasko" <3 )
Dzięki! Koniec końców kupiłam sobie książkę o Napoleonie, ale dobre sf zawsze mi są potrzebne, więc sobie tych autorów zapisałam (tzn Majkę miałam już wcześniej, ale na razie to jest taka obietnica, że jak przeczytam kolejny tom Malazańskiej, to będę mogła w nagrodę poczytać o fajnych kosmosach).
UsuńLema czytałam Solaris, głównie dlatego, że wypada znać, ale jednak nie po drodze mi z nim. Chociaż może to kwestia dobierania tytułów, bo wcześniej zraziłam się bodajże na którychś Bajkach Robotów, chociaż czytałam tylko kawałek i dawno temu.
Kellera widziałam, ale już nie pamiętam czy w sklepie, czy przeglądając internet i przyznam, że na chwilę się przy nim zatrzymałam, ale ostatnio kupowanie w ciemno polskiego sf już parę razy mnie mocno ugryzło.
To może Cię skłoni, by ponownie spojrzeć na znienawidzone "Wanted: Ścigani", który w moim odczuciu nie był zły - a nawet powiedziałbym, że to był dobry film. Oczywiście, podobnie, jak w przypadku "Nocnej straży", trzeba podejść do niego z przymrużeniem oka i nie traktować w pełni poważnie.
OdpowiedzUsuń