poniedziałek, 12 stycznia 2015

"Frozen", czyli villain ex machina

Dzień dobry po długiej – może nieco za długiej – przerwie NaNowo-świąteczno-noworocznej. Za mną dwa trudne miesiące i jeden nader udany Sylwester, za który wielce dziękuję wszystkim uczestnikom. W tym czasie w głowie wykluły mi się pomysły na jakieś cztery notki.
A dzisiaj wszystkie te pomysły odsuwam na dalszy plan, bo zaatakowała mnie znienacka Kraina lodu, zwana dalej Frozen. No i wyszło na to, że inauguracja tego roku na blogu będzie wyglądała inaczej niż miała.

Będą spoilery.

Z jakiegoś niezwykłego powodu świat oszalał na punkcie Frozen. Oscary, Złote Globy i masa innych nagród oraz nominacji. Milion coverów „Let it go” w internetach. Że o cosplayach Elsy nie wspomnę.
No to obejrzałam.

Pierwszy problem tego filmu: piosenki. To znaczy ja wiem, że Disney zawsze uderzał w musicalowe klimaty (czujecie te Star Warsy?), ale w przypadku Frozen miałam niemiłe wrażenie, że srodze przegięli. Pierwszy kwadrans filmu to niemal same śpiewanki – i to nic specjalnego. Ot, po prostu bohaterowie (raczej bohaterki) zamiast mówić – śpiewają. Bo tak. I później to się niewiele zmienia. Każda istotniejsza rozmowa jest zastąpiona piosenką. Też bym się izolowała od siostry, gdyby ta sadziła mi kilkuminutową śpiewankę za każdym razem, jak otworzy paszczę. I to o czym? O głupim lepieniu bałwana, na litość Jeżusia.
No i ta cała osławiona „Let it go”… serio? To jest takie świetne? To znaczy ok, mój słuch jest upośledzony i wcale tego nie ukrywam, ale ta piosenka po mnie spłynęła. Daleko jej do kawałków choćby z Króla Lwa czy Dzwonnika z Notre Dame. A co tam, nawet Pocahontas miała bardziej przejmujący soundtrack. Mam wrażenie, że we Frozen poszli na ilość kosztem jakości. Oscara zwalam wyłącznie na karb słabej konkurencji, bo innego uzasadnienia nie widzę.

Problem drugi: cała reszta.
Chciałam oddzielić fabułę i bohaterów, ale lepiej będzie jednak omówić to łącznie.
A więc od początku: poczciwi rodzice mają dwie córki, z których jedna ma niebezpieczną moc. Siostry ogólnie bardzo się kochają i uwielbiają się bawić, no ale jedna może niechcący wyrządzić drugiej krzywdę. Co robią rodzice? Izolują jedną z córek i trzymają ją w cholernym zamknięciu przez kilkanaście lat! WTF, rodzice?! Co z wami nie tak? Jesteście jakimiś pokręconymi psychopatami czy co?! To film animowany dla dzieci, na miłość Jeżusia!
Ale spokojnie – sadystyczni rodzice nie będą męczyć nas długo, bo przecież mają kieszenie pełne zdjęć zabójcy Kennedy’ego, znają lekarstwo na raka, a poza tym, to zostały im dwa dni do emerytury. Słowem: wkrótce dziewczynki zostają same.
Przypomnę: chodzi o następczyni tronu i jej młodszą siostrę.
Dziewczęta przez całą młodość tkwią zamknięte w zamku, szwendają się po komnatach (śpiewając, oczywiście) i chcą ulepić pitolonego bałwana. A królestwo? Rządzi się samo. No bo kto powiedział, że głowa państwa jest do czegokolwiek potrzebna, prawda? Tak. Kiedy wreszcie odbędzie się koronacja Elsy, jestem całkowicie przekonana, że panna doskonale się sprawdzi jako królowa. Z tym doświadczeniem w świecie wielkiej polityki… oh wait.
No ale w końcu mamy dramatyczną scenę, w której lud poznaje mroczną tajemnicę Elsy (przy okazji – dlaczego rękawiczki nie zamarzały? I tak właściwie, to co i jak jadła królowa? Bo mi się trochę nasuwa skojarzenie z Midasem…). Na ratunek rzuca się Anna – młodsza siostra. Ja tam już zaczęłabym się bać, bo mówimy o lasce, która zaręczyła się z gościem po dwóch minutach wspólnego śpiewania, ale ok.
Ja może przypomnę, jakie realia widz dostaje w tym filmie: śnieg, fiordy, lodowce. Elsa i Anna wśród tego się wychowały. Z jakiegoś jednak powodu Anna zachowuje się, jakby fakt istnienia śniegu był jej zupełnie obcy – i na wyprawę ratunkową wyskakuje ubrana w sukienkę na ramiączka i pelerynkę. Serio? Żyjąc w takich warunkach chyba powinna mieć już bezwarunkowy odruch brania ze sobą ciepłych butów i kożucha, o czapce nie wspominając.
Ale nie oczekujmy wiele – to tylko idiotka.

Panienka jest generalnie jedną wielką pierdoliną i poza byciem głupią robi niewiele. Bez wsparcia jurnego samca (tak sobie dopowiadam, że jurnego, bo generalnie w filmie był po prawdzie całkowicie mdły i nijaki. Kawałek sznurka ma więcej charakteru niż ten koleś) umarłaby zaraz na początku wyprawy. To trochę boli, bo myślałam, że Disney odszedł już od tego typu damsels in distress i zaczął nieco pogłębiać swoje bohaterki. Jednak nie. Smuteczek.
W ogóle miałam wrażenie, jakby scenarzyście nie chciało się pracować nad tymi postaciami. No bo jasne, Anna i Kristoff mogliby pokonywać liczne przeciwności w drodze do Elsy i udowodnić widzowi, że są sprytni, potrafią współpracować, że pojawia się między nimi jakaś więź czy cokolwiek – ale kooomu by się chciało bawić w takie rzeczy, skoro bałwan może znaleźć tuż obok schody? C’mon, przejdźmy od razu do finału, a przedtem… przedtem… Mogą zaśpiewać, o! Bo kolejna piosenka to właśnie to, czego brakuje temu filmowi!
Och, no jasne… skoro wspomniałam już o bałwanie…
Każda scena, w której na ekranie pojawiał się Olaf, fizycznie mnie bolała. Miałam ochotę się ciąć za każdym razem, kiedy to coś próbowało być śmieszne. Ohoho, bo to bałwan i wiecie, no, odpada mu marchewkowy nos. To takie zabawne. Ohoho. Boki zrywać.

Jest jeszcze jedna postać, z którą mam kłopot i o którą mam największy żal. No bo w porządku, wszyscy są mniej lub bardziej irytującymi idiotami – między nimi jednak był Hans. Wspomniałam, że Anna się zaręcza po randce trwającej tyle co jedna kijowa piosenka? No, Hans jest wybrankiem jej serca. Anny, a nie piosenki.
Przez większość filmu Hans jest totalnie jedyną osobą, która wydaje się myśleć i która robi to co należy. Nie leci od razu mordować królowej, kiedy jej moc wyszła na jaw. Kiedy zima ogarnia krainę i lud potrzebuje pomocy, Hans pomaga. Jest jedyną postacią w tym filmie, która robi cokolwiek dla poddanych. Ale potem scenarzysta przypomniał sobie, że przecież potrzebuje złoczyńcy – i bam!, Hans zostaje złoczyńcą. Tak se, tak po prostu.
Żeby nie było: ja rozumiem, że to miał być plot twist. Ale – moim zdaniem – tak się nie robi plot twistów. Plot twist powinien polegać na tym, że w chwili ujawnienia prawdy przypominam sobie kolejne sekwencje z filmu, na które przedtem nie zwróciłam uwagi i nagle to mi się zaczyna układać w całość, która zupełnie zmienia perspektywę. Plot twist był w Fight Clubie. We Frozen jest tylko prostackie okłamanie widza, a potem kretyńska ekspozycja. Tak, można mówić, że sugestią prawdziwej natury Hansa była jego wzmianka o tym, że miał dwunastu braci. Dla mnie to wciąż naciągane. Zupełnie nie kupuję jego nagłej przemiany – a szkoda, bo gdyby jego postać była poprowadzona nieco lepiej, koleś mógł być naprawdę fajnym złoczyńcą.
Ale w ogóle to chciałam się na chwilę zatrzymać przy kwestii jego złoczyńcowatości.
Załóżmy, że kupuję to, jaki on zły i nikczemny i że wszystko to tylko dla korony.
Załóżmy, że fabuła potoczyłaby się inaczej i że wszystko odbyłoby się zgodnie z planem Hansa – hajtnąłby się z Anną i potem pozbył się Elsy.
Spójrzmy na to z perspektywy poddanych.
Rządy księżniczek: państwo samo zajmuje się sobą, a dziewuchy śpiewają o lepieniu bałwana.
Rządy Hansa: potrzebujący dostają koce i ciepły posiłek w czasie srogiej i nagłej zimy.
Sorry – ja bym wolała, żeby moim królem był Hans. W nosie mam egzystencjalne bóle Elsy. Dla mnie wciąż Hans jest bohaterem pozytywnym. Tym bardziej, że rozumiem jego motywacje – bycie trzynastym synem to naprawdę przekichana sprawa w takiej rodzinie królewskiej. A on i tak chce się tylko wżenić w tron – przecież gdyby faktycznie był sukinsynem, to by po prostu zrobił rzecz najoczywistszą: wyrżnął tuzin starszych braci.
Zresztą, gdybym jeszcze dawała szansę Elsie-królowej, to pod koniec panienka rozwiała resztki nadziei, kiedy wypowiedziała traktat handlowy z tym-na-W. Ja rozumiem, że się fochnęła na dziadka w brylach, ale przypomnę: jest królową. Od jej humorków zależą losy poddanych. Jej foszek w tym momencie mógł kosztować grube pieniądze Bogu ducha winnych rzemieślników i kupców.

Ja wiem, że to film dla dzieci i że to Disney – ale i tak wolałabym, żeby nie był tak trzeszcząco głupi i irytujący. Bohaterki, które powinnam lubić, są durnowatymi egoistkami, które chyba pozapominały, że od ich działań zależą losy setek ludzi. Jedyny człowiek, który o tych ludziach zdaje się pamiętać, jest prezentowany jako złoczyńca zdupywzięty. Facet, który ma chyba być oblubieńcem, ma mentalność kostki mydła hipoalergicznego. A jaka z tego całego filmu nauka dla dzieci? Cóż, pewnie te pierdolety o prawdziwej miłości, tak…? A także to, że po co być odpowiedzialnym, skoro można pośpiewać. No i jeszcze to, że jeśli rodzic ma problem wychowawczy, można go rozwiązać zamykając dziecko na całe lata w pokoju i izolując od świata.
Tak.
W pierwszej chwili mi się nasunęło, że może jestem za stara na Disneya, nie jestem targetem. Ale potem sobie pomyślałam, że ej – chyba nie do końca, bo Merida waleczna przecież była całkiem spoko. Może zadka nie urywała, ale oglądało się bez bólu. Bah, Zaplątanych też dało się obejrzeć, nawet było tam parę zabawnych scen. O co więc chodzi?
I dlaczego, na miłość Jeżusia, świat tak oszalał na punkcie Frozen? Disney ma na koncie dziesiątki lepszych filmów. Z lepszą muzyką, ciekawszymi postaciami, zabawniejszymi sidekickami.
Nieogar level over 9000.
A film gówniany.

Wszystkiego najlepszego w nowym roku!

10 komentarzy:

  1. OMG.
    Ja tylko tak bardzo chciałam powiedzieć, że ja się egoistycznie cieszę, że nie tylko ja miałam głębokiego wkurwa na to, co scenariusz uczynił z Hansem. I dokładnie tę samą myśl w temacie: kto jest królem, którego widzę na tronie państwa, w którym mieszkam.
    *staje i klaszcze*
    A przez krótką chwilę po obejrzeniu miałam bardzo głupie odczucie: co jest ze mną nie tak, że nie ogarniam fenomenu tego dzieła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...a żeby się bardziej pogrążyć, zrobili Hansa na Falksena. xD http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/2b/Steampunk-falksen.jpg

      Ale tak ogólnie, to pocieszyłaś mnie <3 c[___]!!

      Usuń
    2. O tak, zdecydowanie byłem po stronie Hansa, tylko imię mnie degustowało i przez to imię wyczuwałem chyba, że gość jest zły, bo jedyny dobry Hans to Kloss.

      Najzabawniejsze (a może najsmutniejsze) w tym filmie jest to, że on miał być taki właśnie bardziej na poważnie, ukazujący inaczej kobiety (bo to one są w centrum i wykazują inicjatywę, faceci są raczej w tle, a poza tym to albo pocieszni kretyni albo dranie - swoją drogą, jak to jest, że gdy kreskówki postanawiają pogłębić i uciekawić postaci kobiece to robią to poprzez udebilanie mężczyzn? W "Brave" było tak samo). No więc miał być a wyszedł jak wyszedł.

      Ziuta mu jeszcze dorzucił, że jest przegadany. A mnie się dodatkowo wydaje przewątkowany, a przez to rozbity fabularnie. Stanowczo zbyt wiele w nim upchnięto.

      I w efekcie też nadziwić się nie mogę nie tylko jego popularności, ale także, że jest jakoś tak uważany za lepszy od "Tangled", które miało lepsze piosenki, fajniej poprowadzonych bohaterów, mniej wątków i w ogóle było fajne. A tu masz.

      Usuń
  2. Tak zrobili go na Falksena, żeby najpewniej Siem miała zupełnie mało problemów w uznaniu jego zajebistości i następnie musiała się JESZCZE BARDZIEJ ZIRYTOWAĆ NA GŁĄBA OD SCENARIUSZA XD
    c[____]!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przejęłaś się tym :D Ja potraktowałem film jako niewymagającą bajeczkę, wyłączyłem mózg i jakoś się przez to prześlizgnąłem ciesząc się ładnymi obrazkami i beztroską bieganiną bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ten film jest podawany jako największy hicior Disneya. W takiej sytuacji owszem, miałam zawyżone oczekiwania i spodziewałam się, że mnie toto wgniecie w fotel. Bądź co bądź Disney to nie byle popierdółka w dziedzinie filmów animowanych, no nie?

      A bajeczka nie dość, że niewymagająca, to jeszcze wydaje mi się zwyczajnie szkodliwa, bo nijak nie piętnuje niewłaściwych zachowań. Za to sugeruje, że koleś, który przez większość filmu jest wzorem cnót wszelakich, zasługuje na karę. Której, bądźmy szczerzy, w zasadzie nie otrzymuje, ale to już inna sprawa.

      Ładne obrazki to za mało, żeby być takim hitem. o.O

      Usuń
    2. Mnie najbardziej uderzyło, że na koniec blondynka wróciła w glorii i chwale. Mieszkańcy powinni ją ukamienować za to co odwaliła, choć może to jeszcze potraktujmy jako wypadek, ale już siedzenie na zamku z lodu i odmawianie naprawy swoich błędów przez które cierpią poddani zasługuje na trybunał stanu, a dalej stryczek.

      Usuń
  4. Bez przesady, nie jest AŻ tak źle. Mnie spodobała się krytyka takiego "szybkiego" zakochiwania się. To nie jest krytyczne podejście tylko do postawy. To też krytyka starszych baśni, także Disneyowskich.

    A Hans musiał stać się antybohaterem nie po to, by rzucić w widza pseudotwistem, ale dlatego, że zakochAnna musiałaby dobrego Hansa rzucić "bo spotkała innego". I to ona wyrosłaby na postać negatywną. Może nawet taki był plan, tylko komuś zabrakło jaj.

    Piosenka "Let it go" jak dla mnie ma moc. Przynajmniej w oryginalnej wersji językowej. Taką moc przywodzącą mi na myśl piosenki Beth Hart. No i sama sekwencja jest niezła. Przeróbek nie oglądałem oprócz tej od Nostalgia Critica.

    Moim zdaniem wyszło dość przeciętnie, choć "momenty były". Zdecydowanie nie rozumiem całego tego hype'u. Tak, jak nie rozumiem wciąż "fenomenu" filmu "Gdzie jest Nemo?".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem - AŻ tak może nie. Na pewno tu doszły do głosu czysto subiektywne wrażenia i nie zamierzam tego ukrywać. ;) Ot, właśnie choćby ta piosenka "Let it go", która no po prostu nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.

      Piętnowanie szybkiego zakochiwania się i tej naiwności byłaby spoko, gdyby nie to, że tak naprawdę Anna niczego się nie uczy przecież. Ot, sparzyła się na Hansie, ale c'mon, z Kristoffem też jej nic nie łączy, a jednak pod koniec mamy ich wątek romantyczny. Jakby najpierw to skrytykowali, a potem uznali, że jednak ej, to film Disneya, musi być szybki romansik - dawać drugiego kolesia!
      Anna w moim odczuciu JEST postacią negatywną. xD

      Usuń
    2. Też mam to uczucie, że uczucie do Kristoffa było tak samo głupie i niczym nie poparte jak do Hansa. Gdybym miała szukać powodów uznałabym, iż w przypadku tego drugiego zadziałała magia balu i munduru :P w przypadku Kristoffa kwestia wspólnej wycieczki. Ot dziewczynka nie spotykała nikogo bo siedziała w domu i gapiła się na drzwi, a hormony są hormony i każdy by się nadał ;) Swoją drogą drzwi, za którymi najpierw rodzice zamknęli siostrę, a potem ona w traumie bała się wyjść na zewnątrz, choć mogła. Też bym się bała świata, jakbym była od niego przez całe lata odcięta. W ogóle co za porażka, że nie trzymali się pierwszego pomysłu i nie zrobili villaina z Elsy :/

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...