środa, 19 czerwca 2013

Przerwa na reklamę

No dobrze, dziś takie tam sobie intermission, bo się tu jeszcze nie chwaliłam, a wciąż mam zaciesz, jako że dwa dni temu dostałam paczkę za pośrednictwem Deutsche Post i Poczty Polskiej, plus nie wiem, co za instytucje opiekowały się nią wcześniej - czyli paczkę z Create Space.
Dawno, dawno temu pisałam o NaNoWriMo. Pisałam też o swojej pierwszej ukończonej NaNoPowieści. Wtedy, ma się rozumieć, zrobiłam to przy okazji pisania o czymś innym, ale trudno. W tym roku nie mam takich skrupułów. W tym roku kontynuuję beztroskie, grafomańskie jaranie się już drugą NaNoPowieścią, będącą - zgodnie z tym, co pisałam o NaNo i jego wykorzystywaniu - bardzo typowym fantasy pisanym dla jaj na zasadzie "bo normalnie szkoda mi na takie bzdury czasu". Bah, mało powiedziane, że kontynuuję - to jest całkowicie ten sam setting, ten sam bohater i bardzo zbliżony czas akcji. Za wyjątkiem tego, że popełniłam sobie prequel. I co jeszcze? Za rok pozostaję w tym settingu, a teraz szukam jakiegoś chwytliwego tytułu dla całej serii. Jakieś propozycje? Wiem, że z osiem osób czytało Który tchnieniem stworzył Lewiatany, większość z nich wie, o czym pi razy drzwi są Pogłoski o mojej śmierci. A więc powtórzę: propozycje na tytuł cyklu? Anyone? Dla zwycięzcy przewidziane... no... piwo. :P I podziękowanie w przedmowie tegorocznej NaNoPowieści. xD

A więc: jaram się, o!

NaNoPowieść 2012

wtorek, 18 czerwca 2013

Fraa w czytelni (55) - "Wyprawa"


Autor: Ron Marz, Greg Land, Caesar Rodriguez, Drew Geraci
Tytuł: Wyprawa
Tytuł oryginału: Sojourn
Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2003-2004
Wydawca: Egmont

Może nie jakoś fanatycznie, ale zazwyczaj jestem skłonna bronić fantasy. Bo dość powszechnie mówi się, że to w zasadzie takie gówno trochę, gdzie wszystko można w każdej chwili wyjaśnić magią, gdzie latają tylko w te i nazad cycate czarodziejki i napakowani złodzieje w turbomrocznych kapturach, a między nimi gdzieś śmigają wiecznie takie same smoki i obowiązkowo jeszcze bardziej cycate elfki… No i lubię jednak myśleć, że to nieprawda, że fantasy bywa dobre.
A później z nudów sięgam po pierwsze z brzegu cokolwiek na regale.

O komiksowej serii Wyprawa można powiedzieć wiele. Jest wydana w wygodnych, niedużych zeszytach, błyskawicznie się czyta, ma dużo akcji… jak również jest tak bardzo skierowana do smutnych, samotnych nastolatków, że aż momentami czułam się nie na miejscu, czytając to. No bo ja tu śledzę sobie średnio oryginalną historię ratowania świata, a raz po raz mam niemal rozkładówkę z panią powypinaną we wszystkie strony… Dziwnie.
Ale po kolei.

kadr z komiksu
Fabuła:
Jak wspomniałam, mamy dość klasyczne ratowanie świata. No, powiedzmy – nie świata, a Pięciu Krain – czyli takich tam pięciu kraików, w których żyje pięć różnych ras (skrzydlate cycate Murzynki, cycate smoczyce, cy… och, no pięć różnych ras, poprzestańmy na tym). Pięć Krain dawno, dawno temu zostało napadniętych przez niejakiego Mordatha („Mordath”, ha! – toż to prawie jak „Morda”), któren zjednoczył górskie klany trolli i z ich armią przeorał kontynent. Całe Pięć Krain jest podbite… Całe? Nie! Jest jeden nieugięty Ayden, który prowadzi lud na barykady, jednoczy wszystkie rasy i oblega Mordę Mordatha w jego twierdzy. A zwyciężywszy (znaczy utłukłszy Arcywroga) – odchodzi, Pięciu Krainom zostawiając tylko jedną połamaną strzałę. Jeśli jeszcze kiedyś będą potrzebowali jego pomocy, niech znajdą i połączą wszystkie jej części, a on przybędzie.
Mija trzysta lat. Bliżej nieokreślone siły wskrzeszają Mordatha, który postanawia dokończyć to, co zaczął w pierwszym życiu. Tym razem jest silniejszy, a Pięć Krain zostaje niemal starte w pył.
Pech chce, że w jednym ze ścieranych w pył miast żyła sobie niejaka Arwyn, piękna blond gwiazda porno łuczniczka, szczęśliwa żona i matka. No, do momentu, w którym została jedyną ocalałą z całej okolicy. Poprzysięga zemstę Mordathowi. A potem spotyka jednookiego pakera, Garetha. I oto zebraliśmy drużynę. A, przepraszam: jest jeszcze pies, Kreeg.

I żeby nie było: moje wąty odnośnie bohaterów wcale nie ograniczają się do pewnej dozy zaskoczenia, że najwyraźniej Mordath wtrącał do lochów wyłącznie młodych, pięknych i jurnych – może dla brzydali i starców miał osobną celę czy coś…
Problem w tym, że poza byciem seksownymi oni są po prostu bardzo, bardzo źle skonstruowani. Zacząć tu trzeba, oczywiście, od naszej głównej bohaterki, Arwyn: Arwyn, która jako poginająca po bezdrożach łuczniczka biega z rozpuszczoną burzą złocistych włosów, bo jak wiadomo, jest to najbardziej higieniczne i najwygodniejsze, co mogłaby z nimi zrobić. Ale Gareth w swoich fragmentach narracji dość często podkreśla, że Arwyn miała bardzo specyficzną naturę, że cechował ją smutek, tajemnica, nienawiść, że nie dopuszczała do siebie ludzi, była oschła i po śmierci najbliższych straciła wolę życia – i dalej w tym tonie, tego jest naprawdę dużo.  Takie trzecioosobowe emowanie, wciskanie czytelnikowi na każdym kroku, że oto czyta losy kogoś po wielkich tragediach, kogoś okaleczonego psychicznie i duchowo. Już sam nachalny sposób podania tych faktów jest dość irytujący, najgorsze jest jednak to, że wszystkie te wzmianki najzupełniej nie znajdują odzwierciedlenia w poczynaniach Arwyn. Cóż mi to za wielka tajemnicza i oziębła cizia, która historię swojego życia opowiada niemal każdej napotkanej osobie, zaprzyjaźnia się z pierwszym spotkanym w celi frajerem, a cała jej siła polega na tym, że ma Łuk-Rozpierdalator, bez którego generalnie za bardzo nic nie potrafi zrobić? Nah, Arwyn, niestety, nie posiada żadnej z tych cech, o których w komiksie mówi się czytelnikowi. Prawdę mówiąc jedyne, co ma Arwyn, to wkurzające merysójstwo. Oj tak, w tym jest naprawdę niezła.
kadr z komiksu
Dalej jest Gareth – wiadomo, amant i przydupas, z seksowną blizną (opaska na oku), doskonały łucznik, mistrz ciętych ripost i kobieciarz… czyli dość typowy dla takiego settingu przydupas. Szkoda trochę, że te jego żarciki i riposty są tak koszmarnie drętwe – choć przyznam, miał kilka lepszych momentów. Obstawiam, że wyszło przypadkiem. Może tłumacz był tak załamany całością, że dodał coś od siebie, nie wiem. Najbardziej irytującą rolą Garetha, oprócz bycia oczywistym gachem Arwyn, jest bycie narratorem. To on wmawia te wszystkie brednie o bohaterce czytelnikowi, to on snuje długie i tak bardzo rzygliwie-bezsensowne egzystencjalne rozkminy, podczas których człowiek się zastanawia, czy by nie poczytać Coelho w ramach wspinania się na intelektualno-filozoficzne wyżyny.
Bohaterowie generalnie krzyczą do czytelnika „Nie oceniaj nas po czynach! Uwierz narratorowi w to, co mówi o nas! On zawsze ma racje, a jeśli nie ma, to patrz początek zdania! Ba!, narrator powtórzy Ci to wszystko po kilka razy w każdym rozdziale, żebyś przypadkiem nie zapomniał, o kim czytasz!”. Trochę to wkurzające.
Skoro już jestem przy sprawie czynów: jedna rzecz nie daje mi spokoju. Jak wspomniałam, Arwyn ma psa, dużego czarnego niewiadomoco, Kreega. Sama mówi, że ma go od szczeniaka i wogle, i że to mądry pies. Po jakichś dwóch rozdziałach czytelnik orientuje się, że jeśli Kreeg zaczyna szczekać albo warczeć, gdzieś w krzaczorach są trolle lub inne niebezpieczeństwo i należałoby łapać za broń albo po prostu spitalać. Tymczasem Arwyn, która – powtórzę – zna tego swojego mądrego psa od lat, chyba nigdy nie ogarnęła tej prostej zasady i z uporem maniaka, kiedy Kreeg szczekał, ona (na spółkę z Garethem, żeby nie było, że on bardziej rozgarnięty) tylko go uciszała i ględziła dalej z tym, z kim akurat ględziła. A później było wielkie zaskoczenie, że ojej, trolle. Na serio? Oni nie byli w stanie zauważyć, że niespokojny Kreeg = ostrzeżenie? I jak ja mam lubić takich bohaterów, no jak?

Z bohaterów nie najgorszy byłby Mordath, gdyby nie jego ogólna kiczowatość. Ale miał swoje momenty. Natomiast jeśli kogokolwiek miałabym tam lubić, to kapitana Bohra, przydupasa Mordatha, wysłanego w pościg za Arwyn i Garethem. Po pierwsze: był lojalny i uczciwy. Po drugie, czytelnik poznał go z różnych perspektyw, jako żołnierza, poddanego, syna, brata i dowódcę. Chyba najszerzej przedstawiona postać ze wszystkich. Po trzecie: na tle innych trolli w sumie był najmniej tępy. Nie żeby coś, ale te trolle to banda kretynów i naprawdę dziwię się, że udało się z nimi cokolwiek podbić. Z drugiej strony, przestałam się dziwić, kiedy skrzydlaci Murzyni zlecili Arwyn misję znalezienia ubermiecza. Trochę zaspoiluję: ten niesamowicie ważny, a zgubiony lata temu artefakt znajdował się w jakimś pierwszym z brzegu pokoiku w podziemiach, leżał spokojnie na postumencie, a można go było znaleźć potknąwszy się i spadłszy na zadek wprost do tego pokoiku. Zaiste, skrzydlaci musieli się niebywale przyłożyć do poszukiwań przez te wszystkie lata.

Słowem: wszyscy bohaterowie tego komiksu są kretynami, fabuła zaś jest dość banalna: ona, jedyna ocalona, i on, przydupas, wyruszają, by pokonać Wielkie Zło.
Kreska? No tak, obrazki, znaczy się… Niby wszystko spoko, gdyby nie to upodobanie do prezentowania bohaterów… co ja mówię: bohaterek w rozmaitych fapscenkach. Nawet jeśli laska jest ubrana, jej poza nie zostawia wątpliwości.

Ogólnie rzecz ujmując, ten komiks to troszkę żenada. Zresztą nie wiem, może dlatego właśnie w Polsce jego wydawanie urwano po szóstym zeszycie. Najwyraźniej nad Wisłą nie ma takiego zapotrzebowania na kryptopornole. Jeśli już kupować w kiosku coś z panienkami, niech przynajmniej będą rozebrane.
Ale, powtórzę, czyta się faktycznie szybko i – jeśli uodpornić się na pierdolenie bez sensu – to nawet całkiem fajnie, bo jest akcja, siekanie i w ogóle, a tu i ówdzie trafi się jakiś zabawny moment. Dlatego kopsnę aż 2/10.






kadr z komiksu

piątek, 14 czerwca 2013

Przy kawie - historia Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego


(źródło)

Po raz kolejny moje wrodzone lenistwo przegrało z fajnym tematem eventu w bibliotece na Obłużu. Znaczy no dobrze: ja wierzę, że są tacy, dla których „Historia Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego” nie brzmi do końca chwytliwie. Ale wystarczy w sumie się chwilę nad tym zatrzymać, żeby dojść do wniosku, że zaraz – przecież historia Marynarki Wojennej to tak naprawdę jest szalenie ciekawy i rozległy temat. A co się powszechnie wie o szkoleniu takich nurków? Ja na przykład wiedziałam dokładnie nic. Więc czemu by nie? Tym bardziej, że na spotkaniu miała być prezentacja multimedialna, prezentacja historycznego i współczesnego wyposażenia nurków, a także – być może – kilka słów o wraku ORP Być-Może-Orła.
No to pojechałam, spóźniając się dokładnie pięć minut, bo korek mnie zjadł. Nic się zresztą nie stało, jako że moje spóźnienie idealnie się zgrało z opóźnieniem całej imprezy, więc zjawiłam się idealnie na rozpoczęcie.

Kapitan marynarki Oskar Draus przybliżył historię i zadania realizowane przez OSNiP WP – organizację założoną przez kmdra por. Witolda Żelechowskiego na polecenie marszałka Józefa Piłsudskiego. Jak więc widać, do obgadania było blisko sto lat wypełnionych mnóstwem ciekawych wydarzeń i rozmaitych anegdot. Kpt. Draus, co stanowiło przyjemne zaskoczenie, mówił wszystko z głowy, składnie i z uśmiechem, a całe wystąpienie najwyraźniej traktował jako fajną sprawę. Nie muszę chyba szczególnie udowadniać, że jeśli prelegent ma frajdę z opowiadania o czymś, co go interesuje, to i słuchaczom lepiej się w tym uczestniczy.
Jasne, że nie będę tu streszczać wszystkiego, co mówił kapitan, tym bardziej, że nawet bym nie potrafiła (niestety, tak się wkręciłam w szalone cykanie zdjęć, że zupełnie nie robiłam notatek – tak mało rąk, tak dużo do zapamiętania!), jednak parę rzeczy wydaje mi się mocno godnych uwagi: ot, choćby to, że pierwotnie Ośrodek mieścił się… w Modlinie. Jak wiadomo, w Modlinie tak nie do końca jest jakiś pokaźny akwen morski – nurków szkoliło się na imponujących głębokościach ok. 2m. Co owocowało oczywiście tym, że jak przychodziło co do czego, nie byli jakimiś orłami głębin. Dopiero kilka lat później Ośrodek przeniósł się na Hel – co znów nie było tak różowe. Mamy lata dwudzieste: na Helu nie ma kolei. Ogólnie koniec świata, a na noc zwijają nawet trawę. Nurkowie więc byli odcięci od świata, pojawiały się problemy z zaopatrzeniem, że nie wspomnę o początkowych – z zakwaterowaniem. Sam komandor Żelechowski został najpierw wyrzucony z domu przez Kaszubkę, wdowę Grunwald, u której miał mieszkać. Dopiero w drugim lokum znalazł sobie miejsce. Osobiście poginał do Pucka po ziemniaki dla swoich podopiecznych, bo w przeciwnym razie dostawaliby jakieś same zgniłki i trochę obierków.
Oczywiście, później działo się pełno innych rzeczy, weszła wojna, poszła wojna, w szkoleniu nurków pojawiła się solidna wyrwa, ale w końcu ośrodek wznowił działalność – grunt, że mimo wszystkich tych perturbacji (i początków w Modlinie), obecnie polscy nurkowie są generalnie w czołówce Europy, jeśli nie świata (och, bo i dlaczego miałabym nie wierzyć kapitanowi?). A w Ośrodku szkoli się nie tylko nurków, ale też pilotów śmigłowców oraz… czołgistów (chodziło ogólnie o coś z ciśnieniem i w Leopardach, ale że ja się na czołgach kompletnie nie wyznaję, to, niestety, tutaj wiadomości się ode mnie nieco odbiły).

Cała opowieść, ma się rozumieć, była poparta dziesiątkami zdjęć, a nawet filmami (choć to już bardziej przy historii najnowszej), toteż czas zleciał nie wiem nawet kiedy. Prawdę mówiąc, główną wadą imprezy było właśnie ograniczenie czasowe. Całość zaczęła się o 17:00 (no, 17:05), a skończyć musiała się dwie godziny później. Było widać, że spotkanie mogłoby trwać drugie tyle i na pewno byłoby równie ciekawie. Kapitan miał na laptopie pełno materiałów, bo wyciągał coraz to nowe, nawet jeśli właściwie nie były „w planie”, a po prostu pasowały do tematu, który na przykład poruszył ktoś z widowni.
Ach, no i tu jeszcze trzeba wspomnieć o jednej ważnej osobie: chorążym marynarki Wojciechu Kawczyńskim z Zespołu Wdrażania Nowych Technik Ratowniczych i Nurkowych (i mam ogromną nadzieję, że niczego tu nie pomieszałam). Panowie poniekąd się uzupełniali, ponieważ chor. Kawczyński co prawda nie opowiadał tyle o historii i nie pokazywał zdjęć, za to dla ciekawskich mógł omówić wiele detali z konstrukcji wyposażenia i urządzeń spotykanych zarówno w ośrodku jak i na pływającej bazie ORP Nurek (pierwotnie będącej łodzią wiosłową…). Zresztą, nie tylko to – orientował się też w sprzęcie zagranicznym, więc ostatecznie zakres tematów poruszonych na spotkaniu był o wiele szerszy niż to wynikało z samej zapowiedzi.

No właśnie: panowie przygotowali również małą niespodziankę – opowiedzieli mianowicie o badaniu wraku domniemanego ORP Orzeł. Rzecz w tym, że nurkowie z tego właśnie Ośrodka udali się na Morze Północne, by zobaczyć co i jak. Widownia mogła obejrzeć zdjęcia z przebiegu akcji zarówno na wodzie jak i pod wodą, poznać przebieg działań, a także obejrzeć krótki fragment nagrania z kamery towarzyszącej nurkowi podczas zejścia do wraku (o którym już wiadomo, że to nie jest Orzeł – znowu).

Ostatnią atrakcją spotkania była możliwość obejrzenia i obmacania sprzętu – zarówno historycznego jak i aktualnie używanego. Ba!, chętni mogli nawet przymierzyć miedziany baniak na głowę – z czego nie omieszkałam zresztą skorzystać, ponieważ jestem mentalną siedmiolatką i jarają mnie takie rzeczy.

Podsumowując: spotkanie było MEGA. Świetne zarówno pod względem merytorycznym jak i wizualnym, rewelacyjnie przygotowane, goście sprawiali wrażenie, jakby czuli się w swoim żywiole. Niektóre ciekawostki były dziwne (kombinezon zdolny wystrzelić nurka z głębokości ponad 60m – fajne do momentu, w którym nurek dostanie urazu), przykre (próby zamknięcia ośrodka, no bo w sumie to po co to komu), a inne trochę zabawne (niektóre kuriozalne ćwiczenia, jak choćby trenowanie układów choreograficznych, by dwóch ewakuowanych marynarzy utworzyło na powierzchni morza jak najlepiej widoczny, pomarańczowy placek). Szkoda, że publiczność nie dopisała (byłam zaskoczona, że tak mało osób…) i szkoda, że tak krótko to trwało. I że przez najbliższe trzy lata nie ma szansy na powtórkę. Ale jeśli kiedyś coś takiego jeszcze się odbędzie – na mur jadę, bo fajne i już, o. I innym też polecam – dla jednych zwyczajnie temat, który ich interesuje, dla drugich egzotyka level hard. Fraa bardzo approved.



PS. Na fanpejdżu Ośrodka mają mnóstwo dużo zdjęć. Fajne.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...