piątek, 21 września 2012

Fraapujące mity (7) - Mam przesrane, czyli rzecz o Agamemnonie


Agamemnon siedzący na skale i trzymający berło

Tak po pierwsze i nie w temacie: ratunku!
Gra: Dracula 3: The Strange Case of Martha;
Moment: zbieram prochy Luciany Hartner;
Problem: kiedy klikam krzyżyk w rogu ekranu, znaczy kiedy opuszczam grób, wywala mnie do pulpitu i pojawia się komunikat o błędzie.
Łottudu? Wszelka pomoc mile widziana, bo cierpię srodze.

A teraz przejdźmy do rzeczy.
Na wstępie zdradzę Państwu, że tytuł dzisiejszej notki był tak naprawdę tytułem mojej pracy magisterskiej. To znaczy – pierwszej pracy. Mając przygotowane materiały na trzy rozdziały, dokładny konspekt i wogle, stwierdziłam, że zmieniam temat (na o wiele mniej chwytliwe Element mityczny w historiografii greckiej). I choć Agamemnon na pewien czas poszedł w odstawkę, nigdy nie dał o sobie zapomnieć.

Pi razy oko każdy kojarzy postać Agamemnona Atrydy, a jeśli nie, niech się do tego nie przyznaje – ani na tym blogu, ani w ogóle nigdzie przy ludziach. Bo, przynajmniej w moim odczuciu, jest to jedna z najważniejszych postaci w mitologii greckiej, jeśli ofkoz uznamy w ogóle wojnę trojańską za istotny epizod z dziejów Achajów, a Iliadę za tekst, który miał niebagatelny wpływ na dalszy rozwój literatury europejskiej. A jeśli nie uznamy, to też się tu do tego nie przyznawajmy, bo w takich sytuacjach Fryy zaczynają pluć jadem.
Ale odbiegam od tematu.
Ród Tantalidów był przeklęty – to jest najzupełniej jasne. Tantal podał bogom do zjedzenia potrawkę z własnego syna, jego wnuk zaś, Atreus, poczęstował swojego brata, Tyestesa, pieczenią z ciała Tyestesowych dzieci (Tyestes, nota bene, przy okazji późniejszej zemsty zgwałcił własną córkę i doprowadził do jej śmierci). Potomstwo Atreusa nie miało możliwości wymknąć się klątwie unaocznionej takimi zbrodniami. I nie wymknęło się – przy czym Fatum skoncentrowało się właśnie na starszym z braci, Agamemnonie, Menelaosa traktując stosunkowo ulgowo.
A więc pojawia się Agamemnon – i pierwszy uczynek, z jakiego jest znany, to uśmiercenie pierwszego męża Klitajmestry. Już wtedy widać, że nie kroi się tu szczęśliwy żywot, choć przecież Atryda sam prosił później ojca małżonki, Tyndareusa, o wybaczenie, które zresztą zostało mu udzielone. W przeciwieństwie jednak do przodków, u Agamemnona można zaobserwować zupełnie nowe (to znaczy nowe dla tego rodu) skłonności: pobożność i dbałość o rodzinę. Naprawdę – mam wrażenie, że rzadko się o tym mówi, a jednak przecież król Myken zawsze postępował zgodnie z wolą wyroczni i z myślą o swoich bliskich.
Już wyjaśniam, o co mi chodzi – bo przecież oczyma wyobraźni widzę te uśmiechy, kiedy czytają Państwo o prorodzinnym Agamemnonie, który był tak prorodzinny, że aż złożył w ofierze Ifigenię.

Bryzejda prowadzona do Agamemnona - Giovanni Battista Tiepolo
Zacząć należy od tego, że Agamemnona, Menelaosa i innych wodzów greckich wiązała przysięga, zobowiązująca ich do wzajemnej pomocy, w razie gdyby któryś z nich został napadnięty. A przysięgi w greckiej mitologii to nie w kij dmuchał. Przysięgi są święte, a w razie złamania słowa Dzeus i Erynie wymierzają straszliwe kary. Toteż jeśli achajscy wodzowie przysięgali, że będą sobie pomagać, to po prostu musieli to zrobić i nie mogło być mowy o tym, żeby któryś nagle stwierdził screw you guys, I’m going home. W takich okolicznościach Agamemnon nie miał wyjścia, kiedy Menelaos zwrócił się do niego z prośbą o pomoc, kiedy Helena uciekła z Parysem. Przy tym dochodzi tu drugi aspekt całej sprawy: jakby nie patrzeć, Menelaos był bratem Agamemnona. A więc odmawiając uczestniczenia w wyprawie na Troję, władca Argolidy nie tylko naraziłby się przez krzywoprzysięstwo, ale też zdradziłby brata.
A prawdę mówiąc, Agamemnon miał prawo uznać (przynajmniej ja bym tak uznała), że cała „wyprawa” sprowadzi się do pogrożenia Dardanom, zgarnięcia Heleny na łódź i odpłynięcia. Przecież jacy ludzie o zdrowych zmysłach chcieliby ginąć w obronie jakiejś obcej bździągwy.
A więc jaka rysowała się przed Agamemnonem perspektywa? Prosta wyprawa, dotrzymanie warunków przysięgi i pomoc bratu – właściwie same plusy. A może jakieś łupy by się dało wydębić od Dardanów? Dziś za oczywiste uznaje się, że to miała być wyprawa łupieżcza, gdzie ewentualne odbicie porwanej księżniczki stanowiło jedynie pretekst. Ale przecież to nie uwłacza, jeśli władca chce się wzbogacić. Ba, rzekłabym, że pomnażanie majątku to jego obowiązek.
Nie mogę wobec tego zgodzić się z oceną, że Agamemnon popełnił błąd, w ogóle organizując wyprawę na Troję. Zrobił dokładnie to, co w tamtej sytuacji powinien był zrobić i co zdawało się ze wszech miar sensowne i słuszne.
Schody zaczynają się, kiedy Achajowie gromadzą się przy okrętach. I kiedy Kalchas ogłasza, że – by kontynuować wyprawę – Agamemnon musi złożyć w ofierze Ifigenię.
Co mnie w jakiś sposób irytuje, to fakt, że epizodowi temu Eurypides poświęcił co prawda tragedię Ifigenia w Aulidzie, a jakoś nie ma tekstu (podkreślam: odnoszącego się do tej właśnie kwestii), który uczyniłby głównym bohaterem Agamemmona. Tymczasem w mojej opinii to była przede wszystkim straszliwa tragedia ojca i króla, który został postawiony przed dylematem: ściągnąć na siebie gniew bogów i całej Hellady albo ściągnąć na siebie gniew Klitajmestry i popełnić haniebny czyn, jakim było zamordowanie córki. Powtarzam: mamy do czynienia z innymi realiami. To, co dla nas jest oczywiste (czyli „bogowie – pfyf, kogo obchodzą bogowie, bitch please!”), dla bohaterów mitów takie nie było. Ponadto nasuwa mi się przy tej okazji analogia do Abrahama, który składał w ofierze Izaaka. I podczas gdy współcześnie determinację i wiarę Abrahama, który był gotów spełnić nakaz Boży, ocenia się jako coś podniosłego i godnego naśladowania, podobne działanie w przypadku Agamemnona jest jego winą.
Dla mnie tragedia Agamemnona jest tu chyba nawet większa, niż Ifigenii, która tak naprawdę musiała umrzeć i tyle. Nie chcę tu pisać, że miała „tylko” umrzeć, bo nie w tym rzecz, że jej śmierć jest w jakiś sposób błaha. Gdyby była, tragicy nie pisaliby o tym tak chętnie. Ale jej tragedia mogła polegać najwyżej na tym, czy się z tą śmiercią pogodzi czy nie (przy założeniu, że w ogóle wiedziała, że – nomen omen – coś takiego się kroi). Agamemnon zaś najpierw musiał podjąć decyzję, czy dostosuje się do wróżby Kalchasa, potem zaś musiał żyć z konsekwencjami tego wyboru. Myślę, że to bez porównania trudniejsze. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakie musiał mieć potem traumy i przez ile lat to musiało go nękać – tym bardziej, że przecież nie miał nigdy wsparcia w żonie, tak naprawdę był sam ze swoimi demonami.
Czasem tylko antyczni tragicy wskazywali pojedynczymi scenami, że Agamemnon to nie kukła, której ktoś kazał zabić, no to zabijał – są to dla mnie sceny ogromnie cenne, bo fantastycznie pogłębiają obraz mykeńskiego króla, pozbawiając go wreszcie tej nieszczęsnej maski nieczułego gnojka.
I tak na przykład w prologu Eurypidesowej Ifigenii w Aulidzie mamy fragment:


Agamemnon
Zazdroszczę ci, starcze.
Zazdroszczę tym ludziom, co życie przechodzą
Bez klęsk, bez sławy.
Tym sławnym ja mniej zazdroszczę.

Starzec
A jednak stąd się bierze piękno życia.

Agamemnon
To właśnie to piękno jest ciosem, co zwala,
A uzyskane zaszczyty
Choć słodkie, są smutne dla tych, których zdobią.
Raz bowiem źle służba spełniona dla bogów
Rujnuje ci żywot, a raz znowu ludzkie
Wciąż inne sądy i upodobania
Przynoszą tylko wewnętrzne rozdarcie.

(…)

Agamemnon
I na okrętach dążą ku cieśninie
Aulidy, tutaj, na statkach, z tarczami,
Niezliczonymi wozami i końmi,
A mnie obrali wodzem, by przyjemność
Menelajowi zrobić, bom brat. Zaszczyt
Niechajby przypadł komu innemu!
Gdy się zebrało wojsko, zamiast ruszyć
Trwamy w Aulidzie, czekając na wiatry,
A wieszczek Kalchas w tym naszym kłopocie
Orzekł, by córkę moją Ifigenię
Złożyć w ofierze tutaj Artemidzie.
Mamy popłynąć i pokonać Frygów
Po tej ofierze, bez ofiary nigdy.
Gdym to usłyszał, wołam Taltybiosa,
Każę ogłosić rozpuszczenie wojska,
Bo nigdy córki mej nie śmiałbym zabić.
Brat zaś mój znowu na wszystkie sposoby
Chce mnie do czynu haniebnego skłonić.


No i, jak wiadomo, w końcu Menelaos (o nim, tak swoją drogą, z całą pewnością kiedyś wspomnę, bo nie cierpię gościa) namówił Agamemnona, by ten posłał po Ifigenię pod pretekstem chęci wydania jej za Achillesa.
Ale tu się sprawa nie kończy – bo u Eurypidesa Agamemnon w ostatniej chwili wysyła do domu list odwołujący „ślub”. Historia tu mogłaby się skończyć, gdyby nie to, że Menelaos zdołał przechwycić wiadomość, nim ta dotarła do Klitajmestry.
Agamemnon, dowiedziawszy się o tym, oczywiście nie podda się bez walki – jak wspomniałam, dla mnie to władca, który naprawdę troszczy się o rodzinę. W granicach rozsądku: kiedy się zorientował, że do czego prowadzi Menelaosowa prośba, wybrał mniejsze zło (a więc brat będzie bez żony, ale Ifigenia przeżyje).
A więc później u Eurypidesa mamy rozmowę braci:


Agamemnon
Chcę oskarżyć i ciebie, krótko i nie nazbyt
Butnie to rozpatrując, roztropnie, spokojnie,
Jak brat; bo człowiek zacny lubi przyzwoitość.
Powiedz mi, czemu dmiesz się z okiem krwią nabiegłym?
Kto cię krzywdzi? I co chcesz? Chcesz uczciwej żony?
Ja ci jej nei dostarczę – a tą, którą miałeś,
Źleś rządził. Błąd okupić twój mam ja, niewinny?
Nie moja ciebie gryzie ambicja – ty pragniesz
Ładnej żony w ramionach, na rozum, przystojność
Nieczuły. Złe rozkosze nikczemnego męża.
Nie miałem rozeznania, lecz się poprawiłem,
Tom szalony? Ty raczej, który utraciwszy
Złą żonę chcesz jej znowu, gdy ci bóg poszczęścił.
Nierozumni przysięgę dali Tyndarowi
Zalotnicy chcą ślubu – Nadzieja jest bóstwem
I ona to sprawiła, nie ty i moc twoja!
Bierz ich, wojuj. Gotowi są, bo ogłupieli,
Lecz bóstwo ma swój rozum, potrafi zrozumieć
Źle sklecone przysięgi, narzucone siłą.
Nie zabiję mych dzieci. To nie będzie słuszne,
Ażebyś ty się zemścił za najgorszą żonę,
A ja na płaczu trawił moje dni i noce,
Żem krzywdę i bezprawie czynił własnym dzieciom.
Tylem ci rzekł  - i krótko, i jasno, i przeto
Nie zmądrzejesz? Sam jeden sprawy me rozstrzygnę.

(…)

Menelaos
Ajàj! Ja biedny, nie mam już przyjaciół.

Agamemnon
Miałbyś, jeżelibyś ich gubić nie chciał.

Menelaos
Jaki dasz dowód, żeś syn mego ojca?

Agamemnon
Chcę z tobą mądrość dzielić, nie głupotę.


Od razu przepraszam za te przydługie cytaty, ale one najlepiej obrazują postawę Agamemnona i jego rozterki. Mogę to opisywać do upadłego po swojemu, myślę jednak, że Eurypides zrobił to dość wymownie. Niestety, Agamemnon ostatecznie przegrywa, a Klitajmestra z dziećmi zjawia się w Aulidzie. W końcu nawet sam Menelaos chce odszczekać całą sprawę, ale wtedy jest już za późno: król Myken dobrze wie, że nie można się tak po prostu wycofać, kiedy na wyprawę oczekuje cała Hellada.


Agamemnon
Bękart Syzyfa wie dobrze o wszystkim.

Menelaos
Nie może Odys zaszkodzić nam obu.

Agamemnon
On zna wykręty, umie tłum poruszyć.

Menelaos
Pcha go ambicja, niebezpieczna woda.

Agamemnon
Wyobraź sobie, że on pośród Greków
Stanie i powie, co wywróżył Kalchas,
I żem ja przyrzekł ofiarę, a potem
Nie dał ofiary Artemis. On wojsko
Zbierze, podburzy, żeby mnie i ciebie,
I córkę zabić. Gdybym zbiegł do Argos,
Pociągną za mną i mury cyklopie
Zburzą, kraj cały zniszczą i spustoszą.
Taki jest ból mój, o ja nieszczęśliwy,
Bogowie los mi zesłali bez wyjścia.
Jedno zrób dla mnie, Menelaju powróć
Do wojska, aby nic się Klytajmestra
Nie dowiedziała; zanim sam swą córkę
Dam Hadesowi – jak najmniej łez trzeba!


Ofiara Ifigenii - Pietro Testa
Nie można stwierdzić, by obawa Atrydów przed Odysem była przesadzona. W końcu to król Itaki odpowiada za śmierć Ajasa (o tym przy innej okazji – swoją drogą, Ajas Sofoklesa to jedna z najbardziej przejmujących tragedii, jakie zdarzyło mi się czytać), ba! – jego dar wymowy i, mówiąc wprost, talent do łgania działają najwyraźniej do dziś, bo większość ludzi ciągle widzi go jako wzór wytrwałego wracania do żony, podczas gdy osiem z tych sławetnych dziesięciu lat „tułaczki” spędził gżąc się z Kalipso i płodząc dzieci z Kirke.

Po złożeniu Ifigenii w ofierze Agamemnon na jakiś czas zniknie z pola widzenia –wróci pod koniec wojny, najpierw nieśmiało, tylko na chwilę, wspomniany przez Filokteta, który ma żal do Atrydów i Odysa za pozostawienie go na wyspie, potem zaś w pełnej krasie: jako bezpośrednia przyczyna słynnego gniewu Achillesa, a więc w ostatnim roku wojny trojańskiej.

Homer nie pozostawia wątpliwości: Agamemnon popełnił błąd, odrzucając prośbę Chryzesa i lżąc go, gdy kapłan przyszedł błagać o uwolnienie córki. Ta pycha, hybris, jest zresztą częstym przewinieniem Achajów i za jakiś czas wykaże się nią z kolei Achilles, w równym stopniu co Agamemnon przyczyniając się do śmierci wielu herosów po obu stronach murów Troi. Hybris zawsze kończy się fatalnie, a – ma się rozumieć – im wyżej postawiony człowiek ją popełni, tym bardziej będzie bolało. Tu przypomnę, że Agamemnon to naczelny wódz Achajów.
Na prośbę Chryzesa Atryda odpowiada słowami:


(…) W Grekach szmer przyjazny oznaczał ich zgodę,
Aby uczcić kapłana i przyjąć nagrodę;
Nie przypadła królowi do serca ta mowa,
Więc go puścił z obelgą, przydał groźne słowa:
»Znidź, naprzykrzony starcze, z oczu moich prędzej,
Nie waż bawić się dłużej ani wracać więcej!
W tiarze, w berle słaba dla ciebie zasłona.
Chyba mi starość córkę twoją wydrze z łona;
Od swych daleko, w Argos na zawsze osiędzie,
Tam wełnę tkać i łoże moje dzielić będzie.
Pójdź precz! Ani mię gniewaj, żebyś został cały!«
Rzekł król; zaląkł się starzec i odszedł struchlały.


Tak się złożyło, że Chryzes był kapłanem Apollina, który za tę zniewagę zesłał mór na obóz Achajów.
Homerowy Agamemnon jest nieco inny niż ten z tragedii. Bardziej porywczy, groźniejszy. Nie widać, by władza mu aż tak ciążyła, Atryda raczej trochę się miota, robiąc rzeczy, które uważa za słuszne, a poniewczasie orientując się, że znów coś schrzanił. Achajowie się go boją. Widać to choćby w scenie, w której Kalchas ma obwieścić, że to właśnie Agamemnon jest odpowiedzialny za zarazę w obozie:


Więc tak na radzie głosem roztropnym opiewa:
»Chcesz, bym wyrzekł, dlaczego na nas Feb się gniewa,
Feb, którego łuk srebrny zgubne strzały niesie?
Ja powiem, lecz przysięgą zaręcz, Achillesie,
Że mi słowy i ręką dasz potrzebne wsparcie,
Bo widzę, jak się na mnie rozgniewa zażarcie
Mąż, któremu nad sobą władzę Grecy dali.
A gdy król na słabego gniewem się zapali,
Chociaż się na czas wstrzyma, w razie nie zaszkodzi,
Znajdzie potem sposobność i zemście dogodzi.
Uważ więc, czyliś zdolny ocalić mą głowę«.
Achilles odpowiedział na tę wieszczka mowę:
»Co tylko wiesz, mów śmiało! Bo na Apollina
Przysięgam, Zeusowi najmilszego syna,
Którego ty świętości trzymając na pieczy,
Z daru jego zwiastujesz przyszłe Grekom rzeczy;
Przysięgam, póki widzę to światło na niebie:
Żaden się z Greków skrzywdzić nie odważy ciebie,
Ani sam Agamemnon. Nic to nie przeszkadza
Prawdę wyrzec, że jego najwyższa dziś władza«.


Ale to nie oznacza, że Agamemnon jest niespójną postacią. Że jest ich kilku i nie da się ich złożyć w jednego herosa. Przecież trzeba brać pod uwagę, że Homer opisuje bohaterów na wojnie. Najwyższy dowódca nie może sobie w takich momentach pozwolić na to, żeby mu inni włazili na głowę. Lęk, jaki odczuwa Kalchas przed królem Myken, jest właściwie całkiem wskazany. W domu Atryda może pozwolić sobie na utyskiwanie i wahanie. Ale nie tu – nie pod obleganą Troją. A Nestor przecież sam przyzna, że Agamemnon i Achilles to ci, „którzy innym przodują i męstwem, i radą” – a więc mykeński król nie jest u Homera jedynie porywczym, bezrozumnym tyranem.
Wieszczek powiedział w końcu, jak się sprawy mają, a następnie Grecy przekonali Agamemnona, żeby oddał Chryzejdę. Ten jednak, w ramach zadośćuczynienia, zażyczył sobie innej branki, Bryzejdy – która była obiecana Achillesowi.
No i się zaczęło.
Achilles, którego relacje z Agamemnonem i tak już były mocno napięte (kwestia pozorowanego ślubu Pelidy z Ifigenią), ostatecznie pękł: fochnął się i zamknął się w swoim pokoju. Namiocie. Whatevah.
Role się odwracają: Agamemnon, widząc, że narozrabiał, usiłuje przeprosić Achillesa – bezskutecznie. Kolejny rok upływa na bezowocnym siekaniu się nawzajem, przy czym Agamemnon po wielekroć wykazał się w tym czasie męstwem, zgłosił się też do pojedynku z Hektorem, ale przegrał losowanie. Homer wyraźnie wskazuje na waleczność Atrydy:


Starszy syn Antenora, sławiony przez męstwo,
Koon, śmierć brata widząc, Atryda zwycięstwo,
Tak zabolał, iż oczy stanęły mu w mroku.
Więc się przybliża skrycie do zwycięzcy boku
I natychmiast go w rękę pod łokciem ugodzi:
Na drugą stronę ostre żelazo przechodzi.
Niezmiernym Agamemnon bólem był przejęty,
Ale nie przestał boju, lecz srożej zawzięty
Rzuca się i Koona oszczepem dościga,
Gdy on, wołając na swych, braterski trup dźwiga.
Nieszczęsny! Chcąc ocalić brata podpadł zgubie:
Król mu głowę odwalił na bratnim tułubie...
Dopóki krew mu wrząca wytryskała z rany,
Dzidą, mieczem, kamieńmi walczył na Trojany;
Zwalał wszystkich, ktokolwiek śmiał mu się nawinąć.


Trudno tu, naprawdę, zarzucić coś Agamemnonowi.
Prawdę mówiąc, po tym niefortunnym epizodzie z brankami, mykeński król sprawuje się już jak przykładny władca i wojownik. Przede wszystkim jest bardzo waleczny, a to w epoce Homerowych eposów niezmiernie ważna cnota. Widać to też na przykładzie Parysa, który w Iliadzie został pokazany raczej negatywnie, a szczególnie podkreślone jest, że facet bardziej dbał o swój wygląd, niż o walkę. Atryda podrywa do walki pozostałych Achajów, nie stroni też od prób rozwiązania konfliktu innymi metodami, jak przez pojedynek Menelaosa i Parysa.
Jedźmy dalej: ostatecznie przecież Agamemnon zrozumiał swoje przewinienie wobec Achillesa, przyznał się do błędu i pogodził się z Pelidą. Czyli zrobił wszystko, co mógł uczynić w tej sytuacji. Plus, jakby nie patrzeć, winę za przebieg ostatniego roku wojny należy rozdzielić równomiernie między Agamemnona, Achillesa i Atenę. Jednakże, z jakiegoś powodu, to właśnie Atryda w powszechnym mniemaniu jest „tym złym”, co widać choćby po jego filmowych wyobrażeniach, gdzie albo nieustannie siedzi nabzdyczony i łypie groźnie spode łba (Helena Trojańska – choć przy tym muszę zaznaczyć, że Rufus Sewell jest pro i choćby nie wiem co robili i gadali, będę lubić jego Agamemnona) albo jest generalnie Złym Dziadem (Troja i rola Briana Coxa).

Maska Agamemnona
Ale wojna trojańska to, ma się rozumieć, nie tylko Homer. Kilka jej epizodów natchnęło też tragików, czego owocem są – między innymi – dzieła takie jak Eurypidesowe Trojanki i Hekabe oraz Sofoklesowy, wspomniany już, doskonały Ajas.
Jeśli chcieć przybliżać sylwetkę Agamemnona na ich podstawie, rozsądnym będzie ułożenie zdarzeń chronologicznie: a więc najpierw będzie Ajas – po raz kolejny Atryda pojawia się tylko jako postać poboczna, podczas gdy sama tragedia koncentruje się na innym bohaterze, niemniej w tym przypadku jest to przynajmniej uzasadnione, a tragedia Ajasa jest niezaprzeczalna.
Heros, który przegrał w sporze z Odysem o zbroję po Achillesie, co po wielekroć przywołuje Atrydów (nie samego mykeńskiego króla, ale obu braci razem), oskarżając ich o niesprawiedliwą decyzję, ba! – mówi wprost, że umiera przez nich. A jednak, kiedy na scenie pojawia się Agamemnon, nie widać, żeby był tym stronniczym i parszywym dziadem. Wręcz przeciwnie – po raz kolejny jest tym rozsądniejszym z rodzeństwa. Właściwie można powiedzieć, że złą sławę Atrydzi zawdzięczają jednak przede wszystkim Menelaosowi. To on jako pierwszy starł się z Teukrosem, uparcie nie pozwalając na pochówek Ajasa:


Menelaos (nadchodząc).
Ciebie wołam, niech ręka twoja się nie waży
Pogrzebać trupa tego! ma zostać, gdzie leży.

Teukros.
Na cóżeś rak zuchwałe słowa wyszafował?

Menelaos.
Tak ja chcę i ten, który hetmani wyprawie.


Z rozkazem więc przychodzi młodszy z Atrydów. Powołuje się przy tym na brata, pamiętając jednak wcześniejsze wyskoki Menelaosa (przechwycenie posłańca z listem do Klitajmestry tylko po to, by na pewno bratanica została złożona w ofierze w intencji naprawienia sytuacji w Menelaosowym małżeństwie), jakoś przestałam ufać temu facetowi. To fakt, Agamemnon za chwilę zjawia się przy Teukrosie – i również wyraża sprzeciw dla pogrzebu. Ale warto tu zwrócić uwagę na to, jak Atryda zaczyna swoją mowę:


Agamemnon.
Więc ty, ty się ośmielasz na nas, jak mi mówią,
Bezkarnie gębowaniem nastawać zuchwałém?


Szczególnie nurtuje mnie to „jak mi mówią” – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że po raz kolejny winą należy obarczyć Menelaosa, który najpierw przyszedł do Teukrosa, potem zaś wrócił do Agamemnona i przedstawił mu całą sprawę po swojemu. Nic więc dziwnego, że po chwili król Myken zjawia się niejako w obronie brata, którego jakieś byle co zelżyło i sprzeciwiło się rozkazowi. Nie wolno przy tym zapominać, że Agamemnon to król. Naczelny wódz w wyprawie trojańskiej. Człowiek dumny, który nade wszystko nie pozwala sobie włazić na głowę.
Ale jednocześnie nie jest głupi – ani głupio uparty. Choć Teukros nie zdołał przekonać go do zgody na pogrzeb Ajasa, z łatwością zrobił to Odys (na marginesie: to jedna z nielicznych chwil, w których Odys jakkolwiek plusuje w moich oczach). Dla mnie to sygnał, że Agamemnon nie przemyślał sprawy, tylko przyleciał zaraz po jakiejś rozmowie, w której ktoś (Menelaos?) powiedział mu („jak mi mówią”) coś, co go bardzo wzburzyło. Co zresztą jest kolejnym potwierdzeniem tego, co pisałam na samym początku: że Agamemnon broni swojej rodziny. Chociaż rodzina czasem zupełnie na to nie zasługuje.

Tekstem, w którym Agamemnon bez wątpienia plusuje bardzo potężnie, jest Hekabe Erypidesa – tam, choć tragedia skupia się wokół trojańskiej królowej, Atryda pełni bardzo ważną funkcję: sędziego. I, jak się okazuje, sędziego mądrego, pobożnego i sprawiedliwego, nawet jeśli w konsekwencji będzie musiał wymierzyć karę swojemu sprzymierzeńcowi.
Trudno mi przy tym wyłuskać jakieś konkretne cytaty, by pokazać Eurypidesowego króla Myken, bo tak naprawdę należałoby przytoczyć całą tragedię. Agamemnon praktycznie cały czas zachowuje się bez zarzutu. Myślę, że był to moment, w którym już mógł sobie na to pozwolić. Opadł kurz po ostatecznej ruinie Troi, skończył się czas wojny i Atryda w końcu mógł odłożyć na bok całą tę swoją srogość i gniew, którym pałał u Homera. Teraz czas na przemyślane decyzje, na oddanie czci bogom. Dlatego Agamemnon mógł z całym spokojem wypowiadać już słowa:


Agamemnon
Hekabe, czemu córki swej pogrzebać
Nie idziesz, przecież Taltybios mi mówił,
Że nikt z Aegiwów nie ma panny dotknąć.
Nie pozwoliłem i sam jej nie tknąłem,
A ty wciąż zwlekasz, aż mnie to zadziwia.


Później zaś Agamemnon docieka przyczyn ogromnego smutku Hekabe – ale, co istotne, nie robi tego z jakiejś niezdrowej ciekawości, tylko po to, by pomóc kobiecie.  Początkowo, nie wiedząc jeszcze, o co chodzi, deklaruje nawet, że nie będzie najmniejszego problemu ze zwróceniem Hekabe wolności, jeśli to niewola powoduje jej rozpacz. A wreszcie stwierdza:


Agamemnon
podnosząc Hekabe z ziemi
Nad tobą, synem twoim i twym losem,
I ręką twoją błagalną mam litość,
I chcę ze względu na bogów i prawo,
By karę poniósł bezbożny gospodarz.


W dodatku Atryda godzi się na metodę kary, którą proponuje sama Hekabe: że to wzięte przez Greków do niewoli Trojanki pójdą i wymierzą sprawiedliwość.
Jakiś czas później Agamemnon wysłucha również Polymestora, czyli owego trackiego „bezbożnego gospodarza”, ale – choć Trak jest jego sprzymierzeńcem – nie kupuje jego historyjki, jakoby morderstwu Polydora przyświecało wyłącznie dobro Greków (tak, taka była linia obrony Polymestora: zabił Hekubowego syna, żeby się Achajowie nie zmachali zanadto…). I, mimo że decyzja – po raz kolejny – nie jest dla Atrydy lekka, argolidzki król wyda osąd:


Agamemnon
Ciężko mi sędzią zostać cudzych błędów,
Lecz jednak muszę – bo i wstyd przynosi
Zrzekać się sprawy, której się podjęło.
do Polymestora
Wiedz, zdaje mi się, nie z przysługi dla mnie
Ani dla Greków ty zabiłeś gościa,
Lecz żeby złoto w twym domu zatrzymać.
Korzystnie tak ci mówić, gdyś w nieszczęściu.
To bez znaczenia dla was – zabić gościa,
A dla nas, Greków, taki czyn to hańba.
Powiem: „Nie winien” – to jak ujść zarzutom?
Nie, ja nie umiem. Więc jeśliś się ważył
Na czyn haniebny, znoś okropne skutki.


Tu utnę już kwestie trojańskie, bo nigdy nie skończę tej notki.

Właśnie zobaczyłam, ile stron nasmarowałam. Znak to niechybny, że pora kończyć. Urywam więc w tym miejscu, omijając już końcówkę Atrydowego życia, czyli sprawę Klitajmestry.
Słówkiem podsumowania:
Dążyłam w ogóle do pokazania, dlaczego uważam, że Agamemnon to zajebisty gość. I dlaczego mam go za jednego z największych herosów, mimo że nigdy jakoś nie zdobył takiej popularności, jak Achilles czy Herakles. Skala jego poświęcenia dla sprawy jest porównywalna z Abrahamem. Jego los zaś – niezasłużenie tragiczny – dodatkowo potwierdza, że Agamemnon wielkim człowiekiem był. Bo przecież, jeśli wierzyć Herodotowi, zazdrośni bogowie mają prostą metodę postępowania z ludźmi: im ktoś jest wybitniejszy, bogatszy, potężniejszy – z tym większym hukiem spadnie na samo dno, ponieważ Olimp nie zniósłby, gdyby jakiś śmiertelnik próbował się równać z nieśmiertelnymi. A więc w moim odczuciu miarą wielkości Atrydy była wielkość jego upadku. A ten upadek był przecież niewyobrażalnie drastyczny: uśmiercenie córki, fatalna w skutkach hybris na wojnie, wreszcie – po wszystkich wielkich czynach pod Troją – bezsensowna śmierć w wannie z rąk żony i jej kochanka. Stąd zresztą taki a nie inny tytuł notki. Powyższe hasło przyświecało Agamemnonowi przez całe jego życie i tak naprawdę determinowało cały jego los. Mógł stawać na rzęsach, ale i tak zawsze musiało wyjść źle. Nie dlatego, że faktycznie podejmował jakieś decyzje, które już w chwili podejmowania wyraźnie były bezbożne czy głupie. Dlatego, że wywodził się z przeklętego rodu, że był zbyt wysoko postawiony wśród Achajów i wreszcie dlatego, że – jako król – bez przerwy trwał w konflikcie między sprawiedliwością boską a ludzką. To, co przez krótki moment stanowiło tragedię Antygony, wisiało nad Agamemnonem przez długie lata.
Przy tym muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy: w Sparcie czczono Zeusa Agamemnona. To o czymś świadczy. Nawet nie sam fakt istnienia kultu, bo kult herosów był normą – ale to, że Agamemnon dostał jako przydomek imię najwyższego z bogów. Przez Spartan był postrzegany jako odbicie Zeusa wśród ludzi. Czy można – będąc zwykłym śmiertelnikiem – wspiąć się wyżej?
Niniejszym ogłaszam wszem i wobec, że jestem fanką Agamemnona Atrydy, który złożył w ofierze Ifigenię, ściął się z najwaleczniejszym z Greków, Achillesem, po czym zginął od topora wiarołomnej żony. Ot co.





Schodzi po schodach do cysterny
Gdzie nocna wilgoć jak nietoperz
I zanim wiadro wodę zmąci
W wodzie ogromne ojca oczy

Nalane strachem. Tak bez krzyku
Rozmawia z córką Agamemnon
– Zbigniew Herbert, „Mykeny” (fragm.)

niedziela, 9 września 2012

Granie na Fraakranie (25) - "Lost Horizon"

Lost Horizon - okładka

Miało co prawda być o czymś zupełnie innym, nieoczekiwanie jednak w tak zwanym międzyczasie zaczęłam i skończyłam bawić się w przygotówkę typu point & click niemieckiego (!!) studia Animation Arts z 2010 roku, Lost Horizon.
Muszę przy tym zaznaczyć, że to kolejna z gier kupionych w ramach serii „Almanach Klasyki” i właściwie do tej pory zawsze były to udane nabytki – do tego stopnia, że w tej chwili rozważam tytuł Dracula: Antologia. Przy czym muszę tu jeszcze wspomnieć, że zaskakująco przyzwoite jest spolszczenie Lost Horizon. Po pierwsze: wersja kinowa, chwała bogom. Po drugie: przekład jest co prawda nierzadko niezbyt wierny, za to zazwyczaj polskie teksty są po prostu fajne. Ba, miejscami miałam wrażenie, że wyszły lepiej od angielskich. Raptem raz pojawił się tekst nieprzetłumaczony z niemieckiego (przy układaniu jednej z łamigłówek pojawia się „Drachen”), zazwyczaj mamy dość dużą dbałość o poprawność. To naprawdę przemiła odmiana po kuriozalnych tłumaczeniowych wyczynach znanych choćby z Syberii.

Lost Horizon to historia niejakiego Fentona Paddocka – byłego brytyjskiego żołnierza, a obecnie przemytnika, do którego los generalnie rzadko kiedy się uśmiecha, a który zostaje poproszony o odnalezienie dawnego przyjaciela z wojska, Richarda. Mamy 1936 rok. Paddockowi przyjdzie walczyć z dzikimi zwierzętami, nazistami i chińską Triadą, zobaczy też rzeczy, o których nawet mu się nie śniło. Z czasem okaże się, że Fenton ma nie tylko ocalić przyjaciela, ale też cały świat. Ratowanie ludzkości zaś zmusi go do przemierzenia trzech kontynentów i dokonywania naprawdę dziwacznych rzeczy.
Screen z gry Lost Horizon
Sam główny bohater nieodparcie przywodzi mi na myśl Adama Venture, o którym swego czasu wspominałam. Z tą różnicą, że bohater Lost Horizon jest jednak o niebo poważniejszy. Momentami nawet trochę tego żałowałam, bo był mniej zabawny, a bardziej plasował się gdzieś między Hanem Solo a Indianą Jonesem – a, jak nietrudno się domyślić, jeśli ktoś jest prawie Hanem Solo albo prawie Indianą, to… to jest właściwie nikim. Z czasem jednak jakoś się do Paddocka przekonałam, głównie chyba dzięki temu, że jednak tu i ówdzie widać odrobinę dystansu do postaci. Jest takim typem bohatera, którego lubię: takim… mało bohaterskim. Tu coś popsuje, tam nie do końca wie, co w ogóle wyprawia, ale generalnie ma nadzieję, że coś z tego wszystkiego będzie. Jest mniej pierdołowaty od Adama, ma odrobinę mniejsze od tamtego ego, a jednak widać wyraźne podobieństwa. Jedna rzecz, która mnie niezmiennie irytowała u Fentona, to jego tendencja do ględzenia. Czasem mówił coś zabawnego (szczególnie spodobała mi się drobna drwina z wsadzania sobie najrozmaitszych rzeczy do „kieszeni”, czyli z bolączki większości gier z czymś takim jak ekwipunek postaci) albo ważnego dla fabuły, to fakt, najczęściej jednak wyglądało to tak, że każę mu przywiązać sznurek do patyka, a on – czyniąc to – mówi coś w rodzaju „Hmm, przywiążę ten sznurek do patyka”. Co gorsza, jeśli uznam, że to był głupi pomysł i zechcę zdemontować przedmiot, Paddock nie omieszka mnie poinformować „Może jednak odwiążę ten sznurek od patyka”. Trochę jakby był bohaterem anime.
Od czasu do czasu Fentonowi przyjdzie współpracować z innymi postaciami, wtedy gracz dostaje opcję przełączania się z jednego bohatera na drugiego, co stwarza całkiem sporo fajnych możliwości – zwłaszcza uwidacznia się to w ostatnim rozdziale.

Screen z gry Lost Horizon
Oprócz tego, kim biegamy w grze, rzuca się oczywiście w oczy to, gdzie biegamy. Przyjdzie nam odwiedzić klasztor tybetańskich mnichów, szemrane zaułki Hong Kongu, pustynie wokół Marrakeszu, berliński Plac Paryski i mnóstwo innych miejsc. A każde z nich robi ogromne wrażenie, jako że mamy do czynienia z dwuwymiarowymi, ręcznie malowanymi planszami, co pozwoliło na oddanie kolejnych lokacji bez porównania bardziej szczegółowo, niż gdyby całość była w 3D. Tła tworzą niesamowity klimat.
A skoro już o klimacie mowa, to warto jeszcze wspomnieć o startowym menu, które jest zrobione naprawdę świetnie, z dbałością o detale, utrzymane w tym przedwojennym klimacie. Ponadto po skończeniu gry uaktywni nam się w nim bonusowy materiał, całkiem zresztą interesujący.

W grze praktycznie nie istnieje aspekt zręcznościowy, ponadto nie można zginąć. Raczej nie ma możliwości popełnienia jakiegoś błędu, który sprawi, że kilka etapów dalej gracz nieodwracalnie się zatnie. Jednocześnie raczej nie ma sytuacji, w której jedynym sensownym wyjściem jest klikanie wszystkim we wszystko w beznadziejnym oczekiwaniu, że cokolwiek z czymkolwiek może w końcu zaowocuje… czymkolwiek. To znaczy jeśli gracz popada już w tę fazę, oznacza to, że nie dostrzegł czegoś banalnego, co ma najpewniej tuż przed nosem. Dwa razy tak miałam i dwa razy okazywało się, że zasadniczo dobrze kombinuję, tylko jestem ślepa.
Screen z gry Lost Horizon
Praktycznie wszystkie zagadki można rozwiązać w całkiem sensownym czasie – to chyba ten poziom trudności, który mi odpowiada. Być może nieco łatwiej niż w Syberii, z całą pewnością bardziej wyważone niż w Return to Mysterious Island, za to trudniej niż w Adam’s Venture.
Oprócz manii bycia sobie narratorem, na którą Fenton Paddock cierpiał w stopniu bez porównania wyższym niż Thomas Magnum i MacGyver razem wzięci, drażniła mnie nieco… bezkrwistość w grze. Nie chodzi mi tu o to, że chciałabym rozwalić kilku Niemców, bo – jak wiadomo – do takich rzeczy się za bardzo nie nadaję, niemniej wolałabym trochę więcej realizmu, a więc jeśli już naziści rozstrzeliwują jakiegoś gościa, to niech przynajmniej troszeczkę tej krwi będzie. Bo tak, to podrygiwanie od wbijających się w tors ofiary kul przywodziło na myśl raczej kuriozalny atak padaczki. Po prostu czegoś brakowało. Gra jest dozwolona dla graczy od lat szesnastu, więc właściwie odrobina autentyczności chyba nikogo by nie zabiła.
Skoro już wspominam o minusach, to na samym początku trochę za dużo było cutscenek, a za mało udziału gracza – trochę się bałam, że tak będzie przez cały czas, szybko jednak okazało się, że moje obawy są płonne. Niemniej to może kogoś zniechęcić na starcie.
Cóż, ostatnim minusem będzie tu już chyba tylko: gra jest za krótka. Bardzo fajna, ale mogłoby jej być nieco więcej. Bo choć zakończenie jest mocno przewidywalne, to jednak cała historia wciąga, zarówno dzięki „akuratnemu” poziomowi trudności (mobilizuje do kombinowania, a nie zniechęca), jak i dzięki świetnej stronie graficznej. No i dzięki samemu Fentonowi, którego z czasem naprawdę zaczyna się lubić, nawet jeśli się wie, że jeszcze będzie musiał mieć swój wielki moment, w którym okaże się, że nasz Angol jednak ma sumienie.
Lost Horizon w pełni zasługuje na 8/10 – to bardzo dobra gra, ze świetnym klimatem, ładną grafiką i ciekawymi postaciami, a przede wszystkim – wciągającą historią. Choć nie stanowi jakiegoś szaleńczego przełomu i nie zostawia człowieka z kacem, z czystym sumieniem mogę polecić każdemu miłośnikowi gatunku.









Zamiast cytatu - wymowny screen. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...